Był taki czas, kiedy dzięki kasetowej reedycji płyty „Vittrad” szwedzka grupa Garmarna stała się w Polsce zespołem kultowym. Do spółki z fino-szwedzką Hedningarną (której muzyk, Anders Norudde, pojawia się gościnnie na tej płycie Garmarny), grupy te ukształtowały u wielu naszych folkowców wzorzec skandynawskiego folku. Jako że poprzeczka była zawieszona dość wysoko, mało komu udało się do tej pory do niej doskoczyć. Obie grupy (choć Garmarna bardziej) sięgały po tradycyjny materiał, poddając go nowoczesnej obróbce, bez utraty jego pierwotnej energii.
Austriacka grupa Paddy Murphy to miejscowi reprezentanci irlandzkiej sceny folk-rockowej. Jak przystało na zespół, który ma coś do powiedzenia, łączą tradycyjny materiał z własnymi piosenkami, starając się by brzmiało to spójnie i ciekawie. Efekt tych starań jest więcej niż zadowalający, zwłaszcza że płyta brzmi rewelacyjnie.
Marita Johansson, Jonas Liljeström i David Odlöw to muzycy, którzy mieszkają w Göteborgu i tworzą tam jeden z ciekawszy zespołów folkowych, znany jako Salamander. Marita jest znaną wykonawczynią ballad folkowych, dzięki swoim korzeniom sięga często po repertuar romski z Europy Wschodniej i Rosji. Jonas ma z kolei doświadczenie w muzyce nordyckiej i irlandzkiej. David jest multiinstrumentalistą, który parał się już różnymi gatunkami muzyki, nie tylko folkiem. Z ich doświadczeń powstała piękna płyta, zatytułowana po prostu „Salamander”.
Początki Shafy sięgają roku 2018, personalnie ten skład rozpięty jest gdzieś pomiędzy Wrocławiem a Cieszynem. I tu kończy się prosta część opisu tej płyty, bo w utworach zespół namieszał tak bardzo, że najprościej będzie ich granie opisać jako „muzyczna kuchnia fusion„.
W różnorodności siła
Polacy lubią mieć wszystko uporządkowane… po swojemu. Dlatego właśnie pojawiają się u nas gatunki muzyczne, które w gruncie rzeczy gatunkami nie są, ponieważ muzyki nie szereguje się pod kątem tematyki śpiewanych tekstów. Oczywiście same utwory słowno-muzyczne da się w ten sposób poszeregować, ale dzieje się to już w ramach większych zbiorów, którymi są właśnie gatunki. Tymczasem w Polsce mamy scenę szantową, która rozwijała się przez wiele lat niemal zupełnie niezależnie od sceny folkowej, choć tu i tu pojawiały się często te same tematy, zaczerpnięte z kultury Wysp Brytyjskich. Na szczęście udało się nieco otworzyć na siebie te dwie grupy, a przy okazji nawet miłośnicy nadwiślańskiego country coraz częściej posługują się folkową etykietką. To dobrze, ponieważ ten rodzaj różnorodności jeszcze nikomu nie zaszkodził.
O Annie Stadling można powiedzieć przede wszystkim że zasługuje na wiele więcej, niż osiągnęła w swojej muzycznej karierze. Niby w swojej rodzinnej Szwecji jest dość rozpoznawana, głównie jednak dzięki grze na gitarze w zespole Hovet, który towarzyszy na scenie innemu songwriterowi Larsowi Winnerbäckowi. Tymczasem zarówno głos, jak i jej własne pomysły na aranżacje piosenek zasługują na uwagę.
Okładka prezentuje szaloną ferajnę z grupy Troty w jakiejś drewutni, na dodatek logo wygląda na zabite dechami. Ani chybi musi tu chodzić o jakieś trociny, a muzykantom pochrzaniło się w nazwie… Jednak bez względu na to co naprawdę oznacza słowo Troty, to po przesłuchaniu płyty jestem za tym, żeby dopisali sobie na zakończenie literkę L. Ten materiał to prawdziwy dynamit i aż się człowiek cieszy że takie rzeczy gra się w Polsce.
Po kilkunastu latach przerwy planuję w tym roku wybrać się na krakowski festiwal „Shanties”, przed laty nazywany – nie bez powodu – „festiwalem festiwali”. Był taki czas, kiedy wystarczyło pojechać na ten jeden w roku festiwal by wiedzieć co w żeglarskim graniu aktualnie się dzieje. Dziś sytuacja jest trochę inna, nie dlatego, że „Shanties” to impreze o mniejszym znaczeniu. Po prostu tzw. scena szantowa mocno się zdecentralizowała, powstało kilka silnych ośrodków, w których muzyczne życie toczy się jakby równolegle. Dlatego też od lat organizatorzy stosują nieco inny klucz doboru wykonawców, balansując między sprawdzonymi markami, a promocją utalentowanych młodzików.
Jeżeli Argentyna nie kojarzy się wam z celtyckim graniem, najwyższy czas, byście zmienili zdanie. Aires Bastardos to właśnie argentyńscy przedstawiciele punk-folka. Patronami tej odmiany tzw. Paddy Punka są takie zespoły jak The Pogues i Flogging Molly.