Zestaw irlandzkich knajpianych evergreenów, podany w folk-rockwym soesie. Tak właśnie przedstawia się pokrótce program tej płyty.
The Keltics, to kapela rezydująca w Niemczech, nie powinno więc nikogo dziwić, że wszystko zagrane jest tu równiótko, jakby odegrane było przez roboty. Szkoda tylko, że muzyce tej zupełnie brakuje duszy. Inne kapele zza naszej zachodniej granicy, takie, jak Fiddler`s Green, czy Bardic przyzwyczaiły nas do przemyślanej i często bardzo żywiołowej gry. The Keltics psują po prostu dobre wrażenie, jakie pozostawiły po sobie inne grupy. Śmiem twierdzić, że gdyby nie perkusja z komputera, byłoby dużo lepiej. Ale cóż, miał być folk-rock i jest. Niestety ani wyświechtany repertuar, ani sposób jego odegrania nie jest zadowalający.
Płytę w nieco lepszym świetle stawia wokalista, Fryzyjczyk Thys Boum. Ma on głos doskonale pasujący do takich pubowych piosenek. Jeśli miałbym polecić jakąś piosenkę, to bez wątpienia wybrałbym balladowy „Ever the winds”. Reszta niezbyt zasługuje na uwagę.
Kategoria: Recenzje (Page 122 of 214)
Te nagrania to spotkanie dwóch gigantów współczesnej francuskiej sceny folkowej. O ile Pol Huellou znany jest w Polsce z kilku występów (m.in z bębniarzem, Davidem Hopkinsem), to Myrdhin, jest u nas niemal nieznany. To nie dobrze, gdyż jest on legendarnym już dziś, bretońskim harfistą. Jeśli dobrze się wsłuchacie, możecie wyodrębnić jego partie m.in na płytach Afro-Celt Sound System.
Tym razem mamy jednak do czynienia z nagraniami nietypowymi, bowiem, jak już widać w tytule płyty, Huellou gra na japońskim bambusowym flecie o nazwie shakuhachi. Ma to wpływ nie tylko na brzmienie, ale również na repertuar. To, że celtyckie melodie zagrana na harfie i japońskim flecie zabrzmią inaczej niż zwykle – tego się mogłem spodziewać. Jednak kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki „Kuroda Bushi”, czy też później „Ko Mori Uta”, moje zdumienie było spore. Są to bowiem japońskie melodie ludowe, w których swoistym novum jest z kolei harfa Myrdhina.
Album jest bardzo delikatny. Melodie, które powstały pod palcami obu grających łatwo dałaby się zaklasyfikować, jako tzw. muzyka relaksacyjna. Słychać tu jednak wybitnie różnicę, spowodowaną poziomem wykonawczym tych nagrań. Niewielu autorów z ogródka relaksacyjnego jest w stanie osiągnąć taki poziom.
Młody włoski gitarzysta nagrał płytę, która łączy w sobie wszystko co dobre w muzyce celtyckiej, ze śródziemnomorskim temperamentem.
Dziesięć kompozycji autorskich, które nawiązują klimatem do muzyki celtyckiej, to przykład tego, że nie trzeba sięgać do tradycyjnych tematów, by nagrać ciekawą płytę. Giacomo to wirtuoz gitary, wydobywa ze swoje go instrumenty dźwięki niedostępne dla zwykłych śmiertelników.
Na płycie „Tones from an Open Hart” wspiera go grający w kilku utworach na instrumentach perkusyjnych Lee Holland, oraz Ashley Fisher na skrzypcach i Justin Saunders na wiolonczeli w utworze „Genteel”. Nie ma wątpliwości, że to najpiękniejsza kompozycja na płycie.
Płyta ta odstaje od folkowych standardów. Jednak chyba właśnie to czyni ją bardziej atrakcyjną. Myślę, że miłośnicy akustycznej gitary chętnie po nią sięgną.
Kellianna, to artystka z kregów nowej muzyki folkowej, nawiązującej tematycznie do elementów neo-pogańskich. Z drugiej zaś strony, podobnie jak innym wykonawcom z tego nurtu blisko jej do klimatów fantasy. Tak już się przyjęło, że te same osoby śpiewają o Matce Naturze, Bogini i mistycznym Avalonie.
Autorka i wykonawczyni tych piosenek obdarzona jest dość dobrym głosem. Same piosenki niestety zbyt często kojarzą się z graniem przy ognisku. Jeśli jednak przyjmiemy, że Kellianna nawiązuje do tradycji wędrownych bardów (i ani chybi bardek), to takie granie również jest w sumie na miejscu. Podejrzewam, że ze swoimi piosenkami świetnie sobie radzi na koncertach podczas konwentów miłośników fantastyki.
Kellianna wywodzi się zapewne z kręgów filkowych (amerykańskich folkowców związanych z nurtem miłośników fantastyki) i muszę przyznac, że na tle innych znanych mi wykonawców z tego nurtu wypada bardzo dobrze. Potrafi czasem zaskoczyć nas soulowym vibrattem w głosie. Innym razem aranżacja odpływa w regiony niemal gospelowe. Widać, że nad albumem „Lady Moon” ktoś powaznie popracował i to się chwali.
Jeśli lubicie klimaty fantasy, to ta płyta ma szansę się wam spodobać, zwłąszcza jeśli cenicie sobie Marion Zimmer Bradley i jej „Mgły Avalonu”, do których odnosi się piosenka „Morgana”.
Austriacka grupa Medley, to na pierwszy rzut oka typowa kapela na co dzień grająca w pubach. Tyleż w tym prawdy, co i nieścisłości. Rzeczywiście kapela ta występuje często w pubach i małych klubach, jednak robi to z powodzeniem od 1979 roku. Od 1983 roku wykonują piosenki irlandzkie. Ten album, to ich ósma płyta, trudno więc spodziewać się czegoś innego, niż doskonałe ogranie i ciekawy repertuar.
Jako, że jest to płyta koncertowa, znalazły się tu również irlandzkie evergreeny, takie, jak „Lowlands Of Holland”, „Sheebeg And Sheemore”, „Fields Of Athenry”, „Finnegan`s Wake” i „Follow Me Up To Carlow”. Nie są to jednak utwory, które grają wszyscy, choć faktycznie to utwory znane.
Zaskoczyło mnie nieco brzmienie zespołu, spodziewałem się czegoś prostszego, tymczasem na starcie otrzymałem wokalny popis Bernardetty Ecker z klawiszowym, delikatnym tłem. Dopiero druga część utworu, gdzie dołączają pozostali muzycy bliższa była moim wyobrażeniom. Szybko jednak zrozumiałem, że Medley to fachowcy i nie powinienem się spodziewać po nich prostych aranży. Moje przypuszczenia potwierdziły kolejne utwory. Choć „The Ferryman” zaczyna się od przaśnego akordeonu, to ostatecznie usytuowałbym to wykonanie w okolicach starego The Irish Rovers, podobnie jest z pojawiającym się dalej „Finnegan`s Wake”. W aranżacji melodii „Sheebeg And Sheemore” Thourlogha O`Carolana urzekli mnie klimatem.
Piękna kanadyjska „Nova Scotia” to jedna z rzadszych piosenek, u nas znana z wykonania Mechaników Shanty, ale na świecie dość rzadka. Do rzadkich piosenek można zaliczyć również „The Rose Of Allendale”, piękną balladę „The Broom of Cowdenknows”, nieco frywolną „Wildwood Flower” i „Son Of A Gambolier”.
Słuchając „Fields Of Athenry” zastanawiałem się troszkę, czy Bernardetta nie przesadza z wyciąganiem niektórych partii. Wolę chyba jak w zespole śpiewa Franz Hofler. Miło za to zaskoczyła mnie wchodząca od drugiej zwrotki sekcja. Bas i bodhran bardzo oszczędnie, ale sukcesywnie podbijają tempo.
Spopularyzowany przez Glena Yarbrougha „Yarmouth Town”, to kolejna świetnie przyjmowana przez publiczność piosenka. Na płycie takiej, jak ta nie może zabraknąć melodii do tańca, są one jednocześnie popisem instrumentalistów. Tak jest choćby w „On The Dancefloor” i „Lark In The Morning/nine points of roguery”.
Angielska ballada „Jackaroe” i nas znana jest głównie dzięki interpretacji Uli Kapały. Przyznam szczerze, że mimo ciekawej wersji aranżacyjnej Austriaków, wolę wersję wykonywaną przez Ulę z zespołem. Przegraliby również w przypadku „The Cobbler”. Średnio wychodzi im też wesoła piosenka „Him Go Let Him Tarry”. To jedna ze współcześniejszych piosnek, nie ma tej lekkości, co niektóre z najstarszych irlandzkich utworów. Ale jak na taki utwór, to wyszedł on Medleyom dość zgrabnie. „Whiskey, You`re The Devil” zrobili za to trochę za prosto. Po prostu po ciekawszych aranżacjach nastawiałem się na więcej. Na szczęście rehabilitują się w „Follow Me Up To Carlow”.
„On The One Road”, to niestety utwór z tej samej półki, co „Him Go Let Him Tarry”. Znacznie lepiej jest w kończącej płytę piosence „The Mermaid”.
Medley to solidna kapela, chętnie przy najbliższej okazji sięgnę po inne ich albumy.
Kanadyjsko-ukraińska formacja Paris To Kiev produkuje muzykę niezbyt łatwą, ale za to bardzo przyjemną. Melodie i ogólna koncepcja jest głęboko zakorzeniona w słowiańskiej kulturze Ukrainy. Sposób myślenia o muzyce, to już klimaty etniczne z elementami jazzu i muzyki improwizowanej.
Wokalistka Alexis Kochan, zajmująca się wcześniej starą, rytualną muzyką z Ukrainy, zebrała na tej płycie ciekawy skład. Jest tu, oprócz niej, ukraiński jazzman Sasza Bojczuk, karpacki skrzypek Petro Iuraszczuk oraz kanadyjski akordeonista Nestor Budyk. Najważniejszy jednak staje się wokal.
Są tu tradycyjne kołomyjki, są łemkowskie i rosyjskie pieśni. Wszystkie na nowo zaaranżowane i nawet tam, gdzie wydaje nam się, że całość zaczyna się jak wykonanie tradycyjne – w końcu dostajemy coś nowego.
Paris To Kiev to eksperymentatorzy i są dobrzy w swoim fachu. Ich granie, to specyficzna wersja world music – nowoczesne ethno dla myślących.
Akustyczny folk z irlandzkimi i belgijskimi korzeniami. Grupa Sourdine pochodzi z Brukseli i prezentuje na swoim demo głównie własne utwory inspirowane współczesnym, folkowym graniem. Całość uzupełnia pożyczony reel.
Widać tu, że muzycy bardziej skłaniają się w kierunku subtelności i wirtuozerii wykonania, szukają róznych klimatów, nie interesuje ich granie jak najszybciej. Stawiają raczej na jakość.
Sourdine nie są jeszcze znaną grupą, jednak mam wrażenie, że jeśli uda im się utrzymać ten poziom i nie wydarzy sięnic nieprzewidzianego, to jeszcze nie raz o nich usłyszymy.
Grupie Clairseach za pomocą akustycznych instrumentów udaje się to, czego bez powodzenia próbują często dokonać dziesiątki kapel gotyckich z całego świata. Tworzą niesamowicie tajemniczy klimat. Okazuje się, że wystarczą do tego tradycyjna instrumenty, nie trzeba klawiszy i dzikich wokali. Wokale owszem, są również tutaj. Tradycyjne, gaelickie śpiewanie w kilku utworach wciąga nas do legendarnego świata dawnych Celtów.
Za zamieszanie spowodowane tą płytą odpowiedzialna jest w dużej mierze Ann Heymann, doskonałą harfistka, dwukrotna zwyciężczyni Bun-Fleadh, największego i najbardziej prestiżowego konkursu dla harfistów z Irlandii i Szkocji. W grupie Clairseach wspiera ją mąż, Charlie Heymann.
Ashley mieszka w Nashville i jej pierwsze doświadczenia folkowe dotyczyły przede wszystkim muzyki country i bluegrass. Taką muzykę wyniosła ze sobą z rodzinnego Kansas. Jednak w stolicy muzyki country zainteresowała się nagle muzyką bardziej rdzenną – celtycką i brytyjską. Odtąd owładną nią folk.
Do dziś można trafić na jej koncerty – solo z gitara, lub z zaprzyjaźnionymi muzykami. Jako jedna z dwóch osób na świecie nie będących Irlandczykami zdobyła tytuł mistrzowski w Irish World Music Centre na Uniwersytecie w Limerick. Występowała też jako solowa śpiewaczka w słynnym show „Lord of the Dance” Michaela Flatleya.
„Closer to You”, to wynik jej poszukiwań w świecie muzyki celtyckiej. Studia nad tym stylem spowodowały, że zapragnęła nagrać własne piosenki, nawiązujące w możliwie najwierniejszy sposób do tradycji.
Jedenaście piosenek, na czele z doskonałą „Rhiannon`s Lullaby”, to doskonały materiał dla wszystkich tych, którzy lubią dobre albumy z celtyckimi nagraniami wykonywanymi przez kobiety. Muzyka Ashley jest nieco bardziej złożona, niż Enyi, inna, niż Loreeny McKennitt, ale jednocześnie ma z nagraniami tych pań coś wspólnego. Jest subtelna i perfekcyjna.
Caera Aislingeach, to śpiewaczka i harfistka na co dzień związana z grupą Môr Gwyddelig. „Through Misty Air” to jej druga solowa płyta.
Ciekawostka związana z tą płytą polega na tym, że użyto tu wyłącznie instrumentów, które występowały w średniowieczu i renesansie. Również melodie i piosenki odwołują się do tego okresu.
Jako, że Caera jest przede wszystkim artystką celtycką, to wszystkie zawarte tu utwory kojarzą się z wykonaniami Clannadu i im podobnych wykonawców.
Same skojarzenia jednak, to za mało. Mimo, że „If Only I`d Known”, „Éiníní” czy „” to świetne piosenki, to Caera niestety nie gra w tej samej lidze, co wspomniana powyżej grupa. Artystek takich jak ona jest sporo i zdarzają im się często ciekawsze, bardziej przemyślane płyty. Z mojego rozeznania wynika, że lepiej by było, gdyby Caera nagrała kolejną płytę z grupą Môr Gwyddelig.
