Folk-metalowa grupa Velesar nie pozostawia nam wątpliwości, że jej najważniejszym polem eksploatacji jest granie na ciężko brzmiących gitarach. Wstawki na skrzypcach czy fletach są tu wykorzystane w formie ozdobników, które wprowadzają folkowy klimat, do jednoznacznie metalowych piosenek. Ozdobników tych jest jednak na tyle dużo, że miłośnicy takiego łączenia gatunków będą usatysfakcjonowani.
Kategoria: Recenzje (Page 3 of 213)
Cechą chatrakterystyczną wielu współczesnych, autorskich piosenek, wykonywanych na żeglarskiej scenie przez kobiety, jest ich portowość. Oczywiście zdarzają się opowieści o żeglowaniu, o dzielnych piratkach czy poetyckie opisy morza, jednak stereotyp kobiety w morskim folku przedstawia ją jako czekającą na brzegu. Czekają na chłopaków, mężów synów. I tęsknią.
Dopóki nie zabrzmiały pierwsze dźwięki tej płyty, nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo brakowało mi takiej muzyki, jaką proponuje Arunka. Wprawdzie jakiś czas temu przypomniałem sobie pierwsze nagrania irlandzkiej grupy Clannad, nad których korzennym jeszcze wówczas folkiem unosił się duch hippisowskiej improwizacji, jednak w Polsce już dość dawno nie słyszałem takiego grania.
Na fali popularności amerykańskiego folku, którego symbolem stał się w tamtych latach Bob Dylan, powstało w Europie wiele zespołów, które wraz z późniejszym Noblistą weszły w pewnym w kierunku folk-rocka. Tak było również z niemiecką grupą Bröselmaschine. Korzenie zespołu tkwią w folkowej grupie Les Autres, która powstała w 1966 roku. Jej członkowie zasilili później kilka formacji o wyraźnie hippisowskim odcieniu.
Irlandzka harmonistka Sharon Shannon to od wielu lat jedna z najpewniejszych „firm” w całym światku muzyki celtyckiej. Każdą jej kolejną płytę można polecać, właściwie w ciemno. Z najnowszym albumem jest dokładnie tak samo. Różnica tylko taka, ze tym razem Sharon nie zaprosiła do studia tak wielu gości z irlandzkiej brytyjskiej sceny folkowej. To jednak bynajmniej nie znaczy, że ich tam zabrakło.
Z okładki płyty spogląda na nas niewiasta i trzech facetów – wszyscy mniej lub bardziej folkowo ucharakteryzowani. W tle na niebieskawym tle jasny krzyż świętego Andrzeja. Znaczy to, że muzycznie jesteśmy w Szkocji. Jednak nagromadzenie tych akcentów sugeruje, że nie mamy do czynienia ze szkockim zespołem, zwłaszcza że nazwa Kilkenny Band, jest jakaś taka bardziej irlandzka. Kogóż zatem oglądamy na okładce? To folkowy kwartet z Osnabrück, mamy zatem do czynienia z sąsiadami zza zachodniej granicy.
Perły i Łotry to jeden z najbardziej uznanych zespołów na scenie pieśni morskich. Burzliwa historia, z którą wiążą się liczne zmiany składu, nazwy i po trosze również stylistyki, odzwierciedla bardzo dobrze to, co działo się na przestrzeni lat w polskim nurcie folku morskiego. Muzycy przeszli przez wszystkie etapy: od lokalnie działającej grupy, zapatrzonej w wokalne możliwości takich grup jak Ryczące Dwudziestki, przez spory rozwój repertuarowy, stylistyczny i instrumentalny, po status gwiazdy na licznych festiwalach w kraju i za granicą. Dziś to oni są rozpoznawalną marką i każdy, kto choć trochę orientuje się w polskiej scenie morskiego folku, niewątpliwie jest w stanie rozpoznać niektóre z ich piosenek.
Trochę to nietypowe, że znajomość z muzyką jakiegoś zespołu zaczynam od płyty, która nie zawiera muzyki charakterystycznej dla danego wykonawcy. Jednak na grupę Merkfolk, która gra już od 2013 roku, trafiłem trochę przypadkiem, podczas przeglądania kandydatów do Wirtualnych Gęśli za rok 2020. Wcześniej słyszałem już o tym zespole, jako o polskiej folk-metalowej kapeli z growlującą wokalistką, jednak nigdy nie było okazji, by bliżej zapoznać się z ich twórczością.