Holenderska grupa Stroatklinkers to zespół już od ponad dwudziestu lat nagrywający i koncertujący. Korzenie zespołu tkwią w starszych zespołach, grających country i folk, zaś kontrabasista związany był ze słynną rockową grupą Kayak.
Kiedy mówi się o czeskich folkowych bardach, prawie każdy reaguje podobnie: „Aaaa, Nohavica!”. Co bardziej zorientowani przypomną sobie może jeszcze Karela Kryla, a już najbardziej błyskotliwi, skojarzą, że w filmie „Rok diabła” wystąpił z Nohavicą jeszcze Karel Plíhal. Łukasz Majewski postanowił przybliżyć polskiemu odbiorcy czeskich bardów. Jednak jego muzyczna podróż zaczyna się tam, gdzie większość naszych słuchaczy pewnie kończy.
Przesympatyczna płyta, a za razem świadectwo tego, czego można dokonać przy pomocy współczesnej techniki. Znakomity kanadyjski szantymen i wykonawca pieśni morskich – Tom Lewis nagrał płytę z polskimi muzykami, bez potrzeby ruszania się z rodzinnej Kanady. Jego partie zarejestrowane były w Calgary, zaś Polacy nagrywali w Szczecinie, Katowicach i w domowym studiu Dariusza Sojki (znanego z grupy Carrantuohill) w Osinach. Taki sposób nagrywania stosuje się na świecie już od jakiegoś czasu, jednak w przypadku płyty polskich folkowców jest to chyba przypadek pierwszy.
Był taki czas, kiedy dzięki kasetowej reedycji płyty „Vittrad” szwedzka grupa Garmarna stała się w Polsce zespołem kultowym. Do spółki z fino-szwedzką Hedningarną (której muzyk, Anders Norudde, pojawia się gościnnie na tej płycie Garmarny), grupy te ukształtowały u wielu naszych folkowców wzorzec skandynawskiego folku. Jako że poprzeczka była zawieszona dość wysoko, mało komu udało się do tej pory do niej doskoczyć. Obie grupy (choć Garmarna bardziej) sięgały po tradycyjny materiał, poddając go nowoczesnej obróbce, bez utraty jego pierwotnej energii.
Austriacka grupa Paddy Murphy to miejscowi reprezentanci irlandzkiej sceny folk-rockowej. Jak przystało na zespół, który ma coś do powiedzenia, łączą tradycyjny materiał z własnymi piosenkami, starając się by brzmiało to spójnie i ciekawie. Efekt tych starań jest więcej niż zadowalający, zwłaszcza że płyta brzmi rewelacyjnie.
Marita Johansson, Jonas Liljeström i David Odlöw to muzycy, którzy mieszkają w Göteborgu i tworzą tam jeden z ciekawszy zespołów folkowych, znany jako Salamander. Marita jest znaną wykonawczynią ballad folkowych, dzięki swoim korzeniom sięga często po repertuar romski z Europy Wschodniej i Rosji. Jonas ma z kolei doświadczenie w muzyce nordyckiej i irlandzkiej. David jest multiinstrumentalistą, który parał się już różnymi gatunkami muzyki, nie tylko folkiem. Z ich doświadczeń powstała piękna płyta, zatytułowana po prostu „Salamander”.
Początki Shafy sięgają roku 2018, personalnie ten skład rozpięty jest gdzieś pomiędzy Wrocławiem a Cieszynem. I tu kończy się prosta część opisu tej płyty, bo w utworach zespół namieszał tak bardzo, że najprościej będzie ich granie opisać jako „muzyczna kuchnia fusion„.
W różnorodności siła
Polacy lubią mieć wszystko uporządkowane… po swojemu. Dlatego właśnie pojawiają się u nas gatunki muzyczne, które w gruncie rzeczy gatunkami nie są, ponieważ muzyki nie szereguje się pod kątem tematyki śpiewanych tekstów. Oczywiście same utwory słowno-muzyczne da się w ten sposób poszeregować, ale dzieje się to już w ramach większych zbiorów, którymi są właśnie gatunki. Tymczasem w Polsce mamy scenę szantową, która rozwijała się przez wiele lat niemal zupełnie niezależnie od sceny folkowej, choć tu i tu pojawiały się często te same tematy, zaczerpnięte z kultury Wysp Brytyjskich. Na szczęście udało się nieco otworzyć na siebie te dwie grupy, a przy okazji nawet miłośnicy nadwiślańskiego country coraz częściej posługują się folkową etykietką. To dobrze, ponieważ ten rodzaj różnorodności jeszcze nikomu nie zaszkodził.