Page 24 of 285

Lexington Field „No man`s War”

Muzycy Lexington Field określają swoje granie jako „American Fiddle Rock”, ale nie da się ukryć, że to grupa, która załapała się na nową falę amerykańskiego folkrocka, osadzonego na celtyckim korzeniu. Faktem jednak jest, że pisząc własne piosenki odróżniają się od takich zespołów jak Dropkick Murphy`s czy Flogging Molly. Melodie, które piszą dałoby się sprzedać również w zwyczajnej rockowej oprawie, bez folkowych dodatków. Z nimi jednak brzmią wyjątkowo i znacznie bardziej ciekawie. Faktem jednak jest, że największa siła tego albumu tkwi właśnie w lotnych, świetnie napisanych utworach.
Warto wspomnieć o dwóch zapożyczeniach, które pojawiają się w dwóch kolejnych utworach. Są to „Variation On Promontory” z motywem zaczerpniętym z „The Gael” Dougiego MacLeana, przy czym inspiracją była tu orkiestracja Trevora Jonesa i Randy`ego Eldmana z filmu „Ostatni Mohikanin” Druga pożyczka, to piosenka „The Chemical Worker`s Song”, napisana przez Rona Angela z Cleveland w 1964 roku. Wcześniej wykonywała ją między innymi kanadyjska grupa Great Big Sea.
Najciekawsze utwory, które można wskazać na płycie, to „Crazy Eyes”, „Here`s to You” i „Tumble”. Jednak nie znaczy to, że pozostałym czegoś brakuje.
Na zakończenie warto wspomnieć o rewelacyjnym brzmieniu zespołu. W studyjnych warunkach udało się odtworzyć niesamowicie żywiołową atmosferę, taka, jaką znamy np. z najlepszych płyt The Levellers, gdzie instrumenty akustyczne idealnie współgrają z elektrycznymi. Słychać wyraźnie, że najbardziej istotne są tu skrzypce i wokale. Ale to co się dzieje w tle jest również świetnie zrealizowane. Dlatego właśnie zarówno pod względem wykonawczym jak i producenckim album ten zasługuje na najwyższe uznanie.

Rafał Chojnacki

Sąsiedzi „Brocéliande”

Oto druga płyta zespołu Sąsiedzi, wykonującego szanty i stylowo grany folk morski. Ich debiutancki album – „Wrócić do Derry” – zawierał już podstawowe elementy stylistyki zespołu. Charakterystyczny śpiew i gra na fletach Dominiki Płonki, czy mocny głos Jakuba Owczarka – to atuty, które można było już rozpoznać.
Na płycie „Brocéliande” styl Sąsiadów wyraźnie okrzepł. Zmiany składu wyszły grupie na dobre, zwłaszcza pod względem instrumentalnym. Zyskali pełniejsze, bardziej folkowe brzmienie. Słychać to choćby w nowych aranżacjach, tradycyjnych irlandzkich tańców.
Większość piosenek Sąsiedzi wykonują po polsku. Wyróżniają się wśród nich zwłaszcza: twarda szanta „Flukey Alley”, bogato brzmiąca ballada „Sigurd” i „Kołysanka”, zaczerpnięta z repertuaru The Pogues. Tych, którzy kojarzą formację Shane`a MacGowana głównie z szybkim, punk-folkowym graniem, czeka przy „Kołysance” nie lada zaskoczenie.
Zwłaszcza druga z tych pieśni, nawiązująca do muzyki skandynawskiej, ma w sobie niesamowitą moc. Sąsiedzi oferują tu bowiem nieco inne myślenie o muzyce morza, oparte o skandynawskie korzenie. Dla słuchacza przyzwyczajonego do folku morskiego zwykle kojarzonego z brzmieniami celtyckimi, może to być niespodzianka.
Miłośnicy utworów wykonywanych w oryginale znajdą na tej płycie prawdziwe morskie szanty, takie jak „Roll Boys Roll” czy „Yellow Gals”. Aranżacje są kompromisem między tradycyjnym brzmieniem, a nieco bardziej współczesnymi wykonaniami pieśni a` cappella. W oryginale wykonano też piękną balladę „In London So Fair” i piosenkę-laureatkę Grand Prix festiwalu „Shanties” 2008 – „Johnny I Hardly Knew Ye”. Ciekawostką jest wokalny udział w nagraniach Peggy Sue Amison, irlandzkiej śpiewaczki i dyrektorki Cobh Maritime Song Festival.
Tytułowa, instrumentalna kompozycja „Brocéliande” nawiązuje do lasu elfów z arturiańskich legend. Rzeczywiście, jest w tej płycie coś magicznego. Można jej słuchać kilkakrotnie i za każdym razem odnaleźć dla siebie coś nowego. Szkoda jednak, że zespół nie poszedł trochę dalej tym tropem. Kto wie, może następna płyta będzie w całości celtycko-elficko-folkowa? Nieee… takie rzeczy się u nas raczej nie zdarzają.

Rafał Chojnacki

June & Lula „Sixteen Times”

To pozornie bezpretensjonalna muzyka, oparta na prostych schematach akustycznego folku i dwóch żeńskich wokalach. Pozornie, ponieważ poza amerykańskim folkowo-bluesowym graniem usłyszymy tu kilka niezbyt wygodnych i niezbyt poprawnych politycznie prawd.
Duet June & Lula tworzą dwie Francuzki, które naprawdę mają na imię Céline i Tressy. Niedawno skończyły po dwadzieścia lat i nagrały swój debiutancki krążek, zatytułowany „Sixteen Times”. Wszystko na tej płycie brzmi, jakby czas się zatrzymał. Duch tych melodii pamięta słodkie zespoły, takie jak The Indigo Girls. Zupełnie inaczej jest jednak z tekstami.
Począwszy od utworu „My Girl” otrzymujemy zaśpiewane do tej słodkiej muzyki dość gorzkie piosenki, których ogólna wymowa pełna jest buntu wobec skomercjalizowanego świata, w którym co chwila ktoś próbuje nam narzucić swoją wolę, wiarę czy jedynie słuszną tożsamość seksualną. Dziewczyny walczą z tym wszystkim tak jak potrafią: gitarą i głosem, ze sporadycznym użyciem innych instrumentów. Potrafią użyć dosadnego słownictwa, co pozornie nie pasuje do ich image. I o to chodzi.
W nieco innych, bardziej lirycznych momentach, takich jak ballady „If I Cry” czy „Sixteen Times”, June & Lula wypadają jeszcze ciekawiej niż w słodkich protest songach.
Mam nadzieję, że Francuzki nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, ponieważ to co grają jest niezwykle intrygujące.

Rafał Chojnacki

Väsen „Mindset”

Dziesiąty studyjny album w dyskografii szwedzkiej grupy Väsen, to okazja by przyjrzeć się kondycji dzisiejszej szwedzkiej sceny. Kiedy Olov Johansson i Mikael Marin zaczynali wspólnie muzykować, o muzyce, jaką chcieli grać, nie słyszano już nawet na wiejskich potańcówkach. Kiedy w 1990 roku, już jako Väsen, nagrali debiutancki album, można było mówić o tym, że współczesna scena folkowa w Skandynawii powili się rodzi. Na rynku była już pierwsza, rewolucyjna płyta Hedningarny, od kilku mat w różnych projektach działał też Ale Möller, którego wpływ na tamtejszą scenę trudno przecenić. Od tego czasu zdążyło się sporo wydarzyć. Zespoły grające muzykę folkową doczekały się sporego wsparcia za strony publiczności, istnieją wytwórnie, magazyny muzyczne, strony internetowe i przede wszystkim festiwale, na których różne spojrzenia na muzykę tradycyjną są bardzo mile widziane.
W takim oto otoczeniu album zatytułowany „Mindset” jawi się nie tyle kolejną płytą znanego zespołu, ale po prostu celebracją skandynawskiego folku. Chcecie zrozumieć na czym ona polega? Posłuchajcie otwierającej płytę kompozycji „Byxen, Fisen & Blåsen”.
Oczywiście nie cały czas jest tak wesoło. Sporo tu również minirowych nastrojów, takich jak w „Polska for Tom Morrow” czy „Pilvi & Eskos Brudvals”, jednak dominuje optymizm.
Słuchając zarejestrowanych tu nagrań nietrudno dojść do wniosku, że że płyta ta wyszła spod zręcznych palców muzyków, którzy nie muszą niczego nikomu udowadniać, z nikim się ścigać czy choćby konkurować. Powód jest bardzo prosty, w obecnej sytuacji zainteresowanie muzyką folkową jest na tyle duże, że scena może pomieścić wiele grup. Pomaga temu spore zainteresowanie skandynawską muzyką na świecie.
Zarówno kondycja sceny folkowej, jak i grupy Väsen wydaje się bardzo dobra, co świetnie wróży na przyszłość. Zarówno scenie jak i zespołowi.

Rafał Chojnacki

Attonitus „Opus II – Von lug und trug”

Słuchając muzyki niemieckiej grupy Attonitus bardzo łatwo dojść do wniosku, że gdyby nie sukces zespołu In Extremo, niemiecka scena folk metalowa wyglądałaby dziś zapewne zupełnie inaczej. Choć wyraźnie słychać, że zespół z Flensburga próbuje wydeptać sobie własną ścieżkę na poboczu, to najwyraźniej idzie mu to wyjątkowo niemrawo.
Niemiecka scena tzw. średniowiecznego rocka jest dziś bardzo duża. W tym tkwi zarówno jej siła, jak i słabość, ponieważ właśnie w tej muzyce próbują swoich sił zespoły, które nie zawsze dobrze czują ducha takiego grania.
Attonitus, podobnie jak In Extremo, to grupa, która zaczęła od akustycznego grania, a później do składu doszły rockowe, czy też raczej metalowe instrumenty. Mam jednak wrażenie, że lepiej zrobiłoby im, gdyby regularnie nagrywali średniowieczne pieśni i melodie, nie wdając się w muzyczne mariaże. Okazuje się bowiem, że właśnie flety, szałamaje i inne dawne instrumenty brzmią w ich wydaniu bardzo ciekawie. Gitary, które właściwie ograniczają się do tworzenia rytmicznej ściany dźwięku, niczego dobrego do tej muzyki nie wnoszą.
O pomstę do nieba woła również wokal. Słychać że Vodric Kurzweyl na siłę próbuje śpiewać jak najbardziej rockowo. Po co? Przecież w radio i tak tego nie puszczą, a w samochodzie przy takiej muzyce można zasnąć po dwóch utworach.

Rafał Chojnacki

Fiddler`s Green „Acoustic Pub Crawl”

Od czasu gdy przypadkiem usłyszałem płytę „On and On” grupy Fiddler`s Green zostałem ich fanem. Dotąd wydawało mi się że dożywotnim.
Niemiecka grupa Fiddler`s Green wykształciła sobie swoją własną formułę lekko punkowego folk-rocka, w którym nutki rodem z Die Toten Hosen przeplatają się z The Pogues i z własnymi pomysłami. I działało to całkiem nieźle, zwłaszcza że zapanowała na świecie moda na celtyckiego rocka. Tym razem postanowili oni jednak sięgnąć do folkowych źródeł. Płyta „Acoustic Pub Crawl”, to zapis koncertu w konwencji unplugged, podczas którego zespół wykonał swoje własne kompozycje oraz sporą część tradycyjnych utworów, które z biegiem lat znalazły się na różnych ich krążkach. Z przykrością stwierdzam jednak, że efekt jest wyjątkowo słaby. O ile autorskie kompozycje członków zespołu bronią się całkiem nieźle, to jednak kolejne wersje standardów takich jak „Irish Rover”, „The Jolly Beggar”, „As I Roved Out” nie bronią się zupełnie. Słychać wprawdzie, że zespół bawi się tymi utworami, a publiczność świetnie reaguje na żartobliwe zapowiedzi. To dobre na koncercie, ale jak na płytę to jednak trochę za mało.
Oczywiście kolejną płytę studyjna Niemców chętnie przesłucham, ale muszę przyznać że nieco nadużyli mojego zaufania.

Rafał Chojnacki

Jailbird Singers „Tjyvballader och Barnatro”

Debiutancki album szwedzkiego zespołu Jailbird Singers, wydany w 1064 roku, pokazuje doskonale, że amerykański folk miał w tamtym czasie ogromny wpływ na europejską scenę muzyczną. Zespół tworzyło trzech sztokholmczyków: Tony Granqvist, Åke „Korpen” Johnson i Tore „Masen” Eliasson. Płyta „Tjyvballader och Barnatro” nagrano z gościnnym udziałem grającego na gitarze i banjo Amerykanina, Toma Paley`a, który zaczynał swoją przygodę z folkiem grając w duecie z samym Woody`m Guthrie. Grał też kultowej grupie The New Lost City Ramblers. Już sama obecność tego muzyka wystarczy, by płytę uznać za interesującą.
Tymczasem zawartość muzyczna albumu też nie pozostawia wiele do życzenia. To solidne granie, nie odbiegające od tego co w tym czasie prezentowały zespoły amerykańskie i brytyjskie.
Pojawiają się tu piosenki anglojęzyczne i szwedzkie. Do tych pierwszych należą: „Precious Lord, Take My Hand”, „Give Me That Old Time Religion” czy „Only If You Praise The Lord”. Łatwo poznamy którą z nich nagrał kiedyś Elvis Presley i właściwie nie bardzo rozumiem po co Szwedzi zarejestrowali własną – bardzo podobną, ale jednak gorszą – wersję.
Bardzo ciekawy jest sam początek płyty, dostajemy bowiem szwedzką wersję znanej brytyjskiej ballady „Sam Hall”, którą zaprezentowano w wersji napisanej przez najbardziej znanego ze szwedzkich bardów, Cornelisa Vreeswijka, jako „Mördar-Anders”. Niewielkie zmiany wprowadził do niej Granqvist, lider grupy. Znajduje się tu jeszcze kilka piosnek z tekstami Cornelisa: bluesowe „En Öl Till”, walczyk „Laredo” i rewelacyjny „Rulla På, Rulla På”.
Jeszcze w tym samym roku zespół nagrał czwórkę, na której Tom Paley już nie zagrał, Jednak to właśnie tam znalazł się największy przebój Jailbird Singers, piosenka „Där björkarna susa”, która królowała na szwedzkiej liście przebojów przez dwadzieścia jeden tygodni. Wraz z dwoma wcześniejszymi singlami kończy to dyskografię zespołu. Niedługo potem zmarł lider zespołu. Zamknęło to na zawsze internujący rozdział w tworzącej się wówczas historii szwedzkiej sceny folkowej.

Rafał Chojnacki

Sir Reg „21st Century Loser”

Słuchając najnowszej płyty szwedzkiego sekstetu Sir Reg nietrudno dojść do wniosku, że amerykańska odmiana celtyckiego punka na dobre zadomowiła się w Europie. Zespoły ze Stanów, które kiedyś inspirowały się The Pogues, podkręcając nieco mocniej na swoich marshalach gitary elektryczne, dziś same stały się źródłem inspiracji dla kapel ze starego kontynentu.
W Szwecji właściwie nie istnieje żadna silna i zintegrowana scena muzyki celtyckiej, tak jak ma to miejsce np. w Niemczech. A jednak ludzie lubią sobie posłuchać takiego grania przy piwku. Czasem zdarza się, że jakaś kapela wyrasta nieco z takiej lokalnej popularności i wyrusza ze swoim graniem w świat. Tak jest właśnie z Sir Reg.
„21st Century Loser” to ich trzeci album, ale wiele wskazuje na to, że po dwóch poprzednich, które rozeszły się głównie wśród koneserów celtyckiego punka, na tą płytę połasi się znacznie większe grono słuchaczy. Znajdą tu dla siebie coś ciekawego zarówno miłośnicy radosnego pogo, których wśród sympatyków takiego grania na pewno nie brakuje, jak i sympatycy fajnych folkowych ballad. Dla tych ostatnich przygotowano takie utwory jak „At the End of the World”, „Walking into Doors” czy „City of Tragedy”.
Największym zaskoczeniem na płycie są wpływy britpopu („Walking into Doors”), niemieckiego pop-punka spod znaku Die Toten Hosen („21st Century Loser”) czy też wreszcie irlandzkiego rocka naznaczonego delikatnym piętnem The Cranberries („City of Tragedy”). Pokazuje to, że inspiracje nie muszą się koncentrować na folkowych klasykach. Dzięki temu „21st Century Loser” okazuje się albumem znacznie bardziej dojrzałym, niż można się było tego spodziewać.
Do najciekawszych piosenek należą bez wątpienia „Raise Your Hand”, „Banquet for Dreamers”, „City of Tragedy” i „All That Remains”.

Rafał Chojnacki

Ranarim „Sayonara”

Można powiedzieć, że ta płytka, to tylko trzy piosenki. Ja bym jednak powiedział, że to raczej trzy perełki, które szwedzka grupa postanowiła wydać, zanim przystąpi do nagrania czegoś większego.
Po świetnej płycie, zatytułowanej „Alle vid den ljusa stjärnan”, otrzymujemy malutki prezent w postaci trzech pięknych, bardzo rożnych w klimacie piosenek. Dość żywy i świetnie zagrany „Titanic”, czarująca klimatem i harmoniami wokalnymi „I denna ljuva sommartid” i tajemniczy „Vals efter Jöns Persson” to utwory, które mogłyby się stać ozdobą każdej folkowej płyty. Tutej stały się one osobnym bytem.

Rafał Chojnacki

Sofia Karlsson „Visor från vinden”

Szwedzkie „visor”, to specyficzny gatunek muzyki, w którym znajdują się zarówno quasi-dylanowskie ballady licznych bardów (w Szwecji nazywanych trubadurami), jaki po popowe evergreeny. Dlatego słówko „visor” na okładce płyty może budzić niepokój. Na szczęście nazwisko Sofii Karlsson już takiego niepokoju nie budzi. Wystarczy posłuchać jednej czy dwóch piosenek, by dać się porwać urokowi jej muzyki. Znana z zespołów takich jak Eter i Groupa czy też z projektu Jul i Folkton artystka ma niesamowitą zdolność zjednywania sobie słuchaczy.
Piosenki zawarte na tej płycie ocierają się o słowo „szlagier”, ponieważ ich autorami są znani szwedzcy muzycy, łączeni głownie z nurtem „visor”, tacy jak Dan Andersson, Mikael Wiehe, Alf Hambe, Hazelius, Fred Åkerström a nawet sam ojciec chrzestny szwedzkich bardów, Evert Taube. Obeznana jednak dobrze z folkową sceną Sofia nie pozwoliła sobie na byle jakie wykonania. Akustyczne, świetnie zaaranżowane utwory, mogłyby się znaleźć w takich wykonaniach na płytach najlepszych folkowych grup z Wysp Brytyjskich czy z Irlandii. Tam bowiem należy szukać korzeni takiego myślenia o muzyce. Folkowe brzmienia są tu wprawdzie szwedzkie, ale płyta może się dzięki temu podobać nawet tym, którzy nie mieli dotąd do czynienia z muzyką skandynawską.
Najciekawsze wykonania z tego albumu, to „Flickan och kråkan” Mikaela Wiehe, „Spelar för livet” Pepsa Perssona i „Balladen om briggen „Blue Bird” av Hull” Everta Taube.
Choć jest to album z cudzymi piosenkami trudno potraktować te wykonania, jako zwyczajne covery. W wielu przypadkach są one bowiem ciekawsze od oryginałów. Sofia potraktowała ten materiał trochę tak, jakby były to utwory tradycyjne, którym należy się nowa oprawa.

Rafał Chojnacki

Page 24 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén