Page 40 of 285

Týr „By The Light Of The Northern Star”

Podstawowy zarzut co do tego wydawnictwa jest taki, że w przeciwieństwie do jego tytułu, jest stanowczo za krótkie. Bo szczerze można powiedzieć, że płyta zawierająca tak wspaniałą muzykę powinna trwać znacznie dłużej.
Wydaje się że Tyr, zespół pochodzący z Wysp Owczych, wciąż pozostaje w cieniu tych bardziej znanych zespołów z nurtu folk/viking metalowego. Cały czas to Korpiklaani przyciąga większą rzeszę słuchaczy, to nową płytą anglików ze Skyclad emocjonują się fani – czterech długowłosych wikingów ciągle kroczy gdzieś po uboczu.
Myślę jednak, że nowym albumem Tyr udowadnia że znajdują się w niszy całkiem niesłusznie. Co tu dużo gadać, „By The Light Of The Northern Star” od pierwszego przesłuchania wbija w ziemię. Już otwierający płytę „Hold The Heathen Hammer High” zwiastuje małą rewolucję – Tyr gna do przodu aż miło, gitary grają fantastyczne melodie a refren tego numeru na długo pozostaje w pamięci. Następny w kolejności, śpiewany w ojczystym języku zespołu, utwór o niewiele mówiącym tytule „Tróndur í Gotu” utwierdza nas w przekonaniu że ta płyta to chyba najlepsza rzecz, jaka wyszła spod paluchów farerów.
Wiadomo – nie jest to album który łyknie każdy. Muzyka Tyr-a jest cokolwiek specyficzna. Instrumentarium mają tu podstawowe – dwie gitary, bas, perkusja, wokale. Fani folkowych smaczków zapytają w tym miejscu zapewne dlaczego grupa z typowo rockowym instrumentarium jest tak zachwalana na łamach portalu muzyki folkowej. Odpowiedź jest prosta: Tyr pokazuje nam folk po swojemu – z mocnym uderzeniem gitar, z dudniącym basem, z gęstą kanonadą bębnów. Jednak od pierwszych taktów czuć skandynawskiego ducha. Klimat jaki wytwarzają za pomocą zwykłych instrumentów jest niesamowity. Dodatkowego kolorytu temu wszystkiemu dodają świetnie zaaranżowane, męskie chóry – zamykając oczy można sobie wyobrazić dzielnych wikingów podążających na bój.
Zachęcam do wsłuchania się w najnowsze dzieło skandynawów – można tam odnaleźć naprawdę wielkie bogactwo. W każdym utworze, począwszy od „Hold The Heathen Hammer High” a na „By The Light Of The Norhern Star” skończywszy siedzi niesamowita moc, energia, duch dawnych czasów. Płyta zdecydowanie dla otwartych umysłów.

Marcin Puszka

Morris Open „Tomorrow’s Tradition”

Angielski taniec ludowy, nazywany morris, to mało popularna rozrywka w polskich pubach. Może dlatego, że z wyspiarskiej kultury wchłonęliśmy głównie klimaty celtyckie. A tymczasem cała masa ciekawych rzeczy rodem z Anglii wciąż jeszcze czeka na odkrycie.
Niemiecka grupa Morris Open od ćwierćwiecza eksploatuje niemal niewyczerpane źródło jakim są angielskie tańce ludowe. Małżeństwo Ulrike i Claus von Weiss, oraz ich przyjaciel Matthias Hoehn od ponad dwudziestu lat koncentrują się na wiekrnym odtwarzaniu klimatu angielskich pubów.
„Tomorrow’s Tradition” to ich siódma płyta, zawiera koncertowe nagrania z Düsseldorfu. To przekrojowy materiał, zawierający to, co najciekawsze w repertuarze Morris Open.

Rafał Chojnacki

Hundred Folk Celsius „Garfield”

Zespół 100 Folk Celsius pochodzi z dalekich Węgier i gra radosną mieszankę country i folk-rocka. Album „Garfield” to dwudziesta druga pozycja w dyskografii tej grającej od 1976 roku formacji.
Nie jest to pierwsza z ich płyt, skierowanych do młodszych odbiorców. Wcześnie nagrali tez płytę z piosenkami o Muminkach.
Muzycznie jest tu jednak dość ciekawie. Faktem jest, ze dominują klimaty bliższe country („Garfield csak egy van”, „Lasagna”, „Garfield és a fogyózás”), ale jest też kilka fajnych folkowych i folk-rockowych tematów („Macskásított induló” i „A világ lustája”). Są też potencjalne przeboje – „Ki az aki” i „Pizza hajó” – i to właśnie dla nich warto zapoznać się z tą płytą.
Dawno nie słyszałem tak bezpretensjonalnej płyty. Mam nadzieję, że w „dorosłym” repertuarze zespół radzi sobie równie sprawnie.

Rafał Chojnacki

Formacja „Renament”

Muzyka Formacji to już dojrzałe granie. Drogi, którymi muzycy doszli do miejsca, w którym są obecnie, to lata rozmaitych doświadczeń instrumentalnych. Jak przystało na klimatyczny folk morski znalazło się tu trochę miejsca na muzykę celtycką, ale nie za dużo. Ot, kilka ludowych cytatów w piosence „Gdy fruniesz do Irlandii” oraz zaczerpnięte z wyspiarskich melodii ozdobniki w instrumentalnych ornamentach niektórych piosenek. Spora w tym zasługa grającego na fletach i dudach Tomasza Hałuszkiewicza, znanego dotąd głownie z celtycko-folkowych składów.
Z drugiej strony trudno odmówić tej płycie folkowego ducha, choć często to „folk znikąd”. Mimo że wiele piosenek osadzonych jest tematycznie na Pomorzu, to muzycy nie zdecydowali się na elementy muzyki kaszubskiej. Być może to dobrze, mogłoby to wówczas prowadzić do zbytniego eklektyzmu, a tak otrzymujemy płytę bardzo dobrą i, co istotne, spójną muzycznie.
Album Formacji to jedna z tych płyt, na których warstwa tekstowa jest co najmniej równie istotna, jak muzyka. Już na płycie Gdańskiej Formacji Szantowej mogliśmy zapoznać się z ciekawymi piosenkami Krzysztofa Jurkiewicza oraz z doskonale działającym duetem autorskim, tworzonym przez Zbigniewa Gacha i Jacka Jakubowskiego. Tym razem mamy do czynienia z albumem zawierającym wyłącznie nowe piosenki – dziewięć utworów z trzynastu napisał tu Jurkiewicz, dwa Jakubowski, który jest też autorem muzyki do dwóch kolejnych, których współautorami są Beata Bartelik-Jakubowska i Zbigniew Gach.
Pod względem tekstowym piosenki Formacji można podzielić na opowieści i impresje.
Te pierwsze to opowiadane w utworach historie, mniej lub bardziej fabularne. Tak jest chociażby z otwierającą płytę kompozycją „Gdy fruniesz do Irlandii”. Zderzenie tematyki wielkiej emigracji irlandzkiej z aktualną sytuacją polskich pracowników masowo emigrujących na Wyspy to doskonały motyw, podkreślany przez refren, w którym młody bohater jest pytany czy „rozumie starych pieśni sens”. W tym samym nurcie znajdzie się piosenka „Frau Kokoschke”, prezentująca trzy osobne historie kobiet czekających na mężczyzn, którzy już nie wrócą z morza. „Kaper Paweł Beneke” to opowieść o najbardziej znanym z gdańskich kaprów, szyprze statku „Peter von Danzig”, który wsławił się zdobyciem pryzu, który przewoził w ładowni słynny „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga. To zdecydowanie najlepsza z zamieszczonych na tej płycie piosenek autorstwa Jacka Jakubowskiego. Z kolei „Na strandzie Helu” to najciekawsza z historii spisanych ręką Krzysztofa Jurkiewicza. Historia helskich maszopów, zapożyczona z literackiego tekstu Pawła Huelle, to opowieść mrożąca krew w żyłach. W piosence „Jeśli znowu wypłynę” pobrzmiewają dalekie echa doskonałych tekstów Janusza Sikorskiego, zwłaszcza jego słynnej „Ballady o Wszechżonie”. To prosta historia niełatwego życia z człowiekiem żyjącym z pracy na morzu.
Utworami na pograniczu tych dwóch nurtów są „Miał być jeden rejs” i „Piosenka o prostej przyjaźni”. Z jednej strony pierwszy z nich to zbiór opowieści o dziwnych losach, jakie potrafią wypchnąć człowieka z lądu do pracy na morzu. Głęboki głos Waldka Mieczkowskiego pasuje do tego utworu wyjątkowo dobrze. Z drugiej zaś chodzi jednak głównie o przeżycia i rozmaite ludzkie emocje. Podobne ma się sprawa z „Piosenką o prostej przyjaźni” ze bardzo dobrym tekstem Beaty Bartelik-Jakubowskiej.
Nurt impresji w twórczości Formacji rozpoczyna się od utworu „Żeglarzem być”, będącego zbiorem obserwacji i przemyśleń żeglarskich Jacka Jakubowskiego. Podobnie jest z kolejną piosenkę – „Jezioro całe w deszczu”, która mimo zarysu fabuły jest raczej opowieścią o stanie ducha, związanym z pogodą. O odczuciach, czy raczej uczuciach, opowiada tekst piosenki „Moja planeta woda”, ciekawie zinterpretowanej wokalnie przez Kingę Jarzynę. O podobnych tematach, choć zupełnie inaczej, opowiada Krzysztof Jurkiewicz utworze „Moje miasto ma oczy zielone”. Aż trudno uwierzyć, że oba teksty mają tego samego twórcę. „Noce na oceanie” to kolejna piosenka w której możemy zachwycać się poetyckimi impresjami o potędze i bezmiarze sięgającego gwiazd oceanu.
Kawalerskie przemyślenia starego zejmana („Stary kawaler”), spisane przez Zbigniewa Gacha i wyśpiewane przez Jacka Jakubowskiego, to znów nawiązanie do utworów Janusza Sikorskiego, głównie poprzez specyficzny bluesowy klimat.
Odkąd stałem się posiadaczem płyty z tymi piosenkami, praktycznie nie opuszczają mojego odtwarzacza. Początkowo słuchałem intensywnie, bo czasu na napisanie przedpremierowej recenzji nie było wiele. Z czasem jednak zwyciężyło wsłuchiwanie się w dźwięki dla czystej przyjemności. Zdecydowanie bowiem jest to album do słuchania.

Rafał Chojnacki

Tony McManus „The Maker’s Mark”

Jeżeli o jakimś muzyku sam John Renbourn mówi, że to „najlepszy celtycki gitarzysta na świecie”, to trudno spierać się z takim autorytetem. Szkocki muzyk, znany głównie dzięki współpracy z zespołami Alasdaira Frasera i Alaina Genty, wydał właśnie swoją trzecią solową płytę.
Po przesłuchaniu pierwszy raz tego albumu można by uznać, że gitara właściwie by wystarczyła. Pozostałe instrumenty (i zaproszeni muzycy) to naddatek. Z czasem jednak, kiedy oswajamy się z tymi brzmieniami, dociera do nas powoli doskonała kompozycja tej płyty.
Mimo że sporo tu kompozycji tradycyjnych, mogę zagwarantować, że takich wersji ludowych utworów jeszcze nie słyszeliście. Tony gra z niesamowitym wyczuciem, zmieniając miejsca na mapie i podróżując między krajami celtyckim, Bliskim Wschodem i Afryką. Zwłaszcza te egzotyczne wojaże instrumentalne Tony’ego i zaproszonych muzyków budzą szczery zachwyt zawartymi tu opracowaniami instrumentalnych kompozycji.

Rafał Chojnacki

Dreadnoughts „Legends Never Die”

Grupa The Dreadnoughts krąży po folkowych tematach z gracją pancernika. Ostro poczynają sobie ze standardami, piszą własne punk-folkowe numery i nie oglądają się zbytnio na konkurencję. Ostatnim zespołem, który tak bezpretensjonalnie sobie poczynał, była brytyjska kapela Tofu Love Frogs, jednak już dawno o nich nie słychać. Tymczasem ich muzyczni pobratymcy objawili się za Wielką Wodą – w Vancouver. Nie obchodzą ich zbytnio Dropkick Murphy’s czy Flogging Molly, jeżeli już czasem zabrzmią podobnie do innej grupy, to są to klasyczni The Pogues („Fire Marshall Willy”)
Marynarska nazwa zespołu zobowiązuje do konkretnej tematyki utworów. Dlatego znajdziemy tu znane morskie tematy – „Old Maui” i „Roll the Woodpile Down”. Morze pobrzmiewa też jednak również w innych utworach, takich jak „Katie, Bar The Door”, „The Dreadnought” czy „Mary the One Eyed Prostitute Who Fought the Colossal Squid and Saved Us from Certain Death on the High Seas”.
The Dreadnoughts to obecnie jedna z ciekawszych pozycji na punk-folkowym rynku. Są jednocześnie dość sprawni instrumentalnie, by pozwolić sobie na muzyczne szaleństwo, ale na tyle młodzi i rządni sukcesu, by nie obawiać się krytyki. Można przecież przyczepić się do tego, że to płyta mało urozmaicona i pozbawiona finezji, ale moim zdaniem taka właśnie powinna być i najwyraźniej Kanadyjczycy są podobnego zdania.

Rafał Chojnacki

Deana Carter „The Story Of My Life”

Tym razem czas na kilkadziesiąt minut energetycznej, świetnie zagranej muzyki country. Od czasu błyskotliwego debiutu (płyta „Did I Shave My Legs for This?” z 1996 roku) Deana Carter pnie się w górę na listach przebojów i to nie tylko tych ukierunkowanych na Nashville.
„The Story Of My Life” to piąta studyjna produkcja artystki, zawierająca przebojowy singiel „One Day At A Time”. Deana nagrała ten krążek tuż po urodzeniu swojego pierwszego dziecka, przez co muzyka zdaje się być znacznie bardziej dojrzalsza niż jej wcześniejsze kompozycje. Sporo tu nawiązań do muzyki z lat siedemdziesiątych.
Niestety opinia publiczna nie zaakceptowała takiego wizerunku gwiazdy country i kolejne płyty, mimo że dobre, stanowią konsekwentny krok wstecz w porównaniu z tym albumem.

Rafał Chojnacki

Corb Lund „Hair in My Eyes Like a Highland Steer”

Zadziorny country-rock, trochę tradycyjnego grania i przede wszystkim dwa świetne duety – to najlepszy opis czwartej płyty w dorobku tego kanadyjskiego muzyka. Corb Lund i jego kapela, to gwarancja dobrej zabawy.
O szacunku dla tradycji może nam sporo powiedzieć duet wykonany z Ramblin Jackiem Elliottem. Legenda amerykańskiego folku nie tylko śpiewa, ale opowiada też ciekawą historię.
Sporo tu poczucia humoru, Corb najwyraźniej ma odpowiedni dystans do tego co robi. Nie sposób przesłuchać tej płyty, choćby mimochodem i nie uśmiechnąć się kilka razy pod nosem. To niemal „maszynka do poprawy nastroju”.
Dzięki tej płycie spojrzałem na dłużej na mają półeczkę z muzyką country. Starłem z niej kurz i wyciągnąłem kilka płyt, Na koniec jednak zapakowałem do odtwarzacza z powrotem Corba Lunda. Zasłużył sobie.

Rafał Chojnacki

Van „Van”

Węgry to barwny kraj i głęboko związany ze swoja kulturą i korzeniami. Tym bardziej interesująca wydaje się być ich rodzima muzyka, który przy głębszym zaznajomieniu okazuje się być naprawdę nietuzinkowa.
Van to na pewno niezwykły projekt. Pewien mój znajomy stwierdził kiedyś że dobra muzyka to taka, którą ciężko sklasyfikować. I proszę – za cholerę nie wiem do jakiej szufladki wsadzić ten węgierski zespół. Słychać tu i magiczne floydowskie zagrywki, jest coś z delikatności znanego skądinąd Pain Of Salvation, w końcu pojawiają się przepiękne folkowe wstawki a’la Jethro Tull (jakby mi ktoś włączył wcześniej „Bal” i kazał zgadywać co to jest, bez wahania powiedziałbym że to gra Ian Anderson!). Do tego dodajemy szczyptę przebojowości i… jesteśmy wgnieceni w ziemie.
Zgoda, to tylko 5 utworów, ale za to jakich! Otwierający płytkę numer „Memento” zdradza raczej progresywne inspiracje zespołu, ale za to drugi w kolejności, wspomniany już „Bal” to utwór naprawdę wysokich lotów. Spokojny, temat grany przez flet rozkręca się z minuty na minutę, w końcówce dzieje się już tak wiele że naprawdę można być pod wrażeniem. „Fura Alom” i „Andaluzia Eger” to również niesamowite numery – można powiedzieć że takim podejściem do grania Van wyznacza nowe nurty w muzyce folk-rockowej.
Ostatni na krążku „Fent Es Lent” to ukłon zespołu w stronę bardziej przebojowego grania, co oczywiście nie oznacza tu zapędzenia się w rejony plastikowego i tandetnego popu. Można by rzec że to po prostu rockowy przebój, wsparty solidnym folkowym klimatem, który tworzą przede wszystkim instrumenty piszczałkowe. Gwarantuję wam, że refren tego kawałka na długo zapadnie w pamięć.
Często zdarza się że w przypadku demówek są 2-3 dobre numery a reszta to lipa. Na „Van” wszystkie 5 numerów to majstersztyk, niesamowity kosmos. Jeśli jesteście wrażliwi na muzykę i lubicie jak „się dzieje” – sprawdźcie Van!

Marcin Puszka

Ivan Tzarevich „Idu Na Vy”

Ivan Tzarevich to kolejna kapela folk-metalowa z Rosji, której zdecydowanie należy się uwaga. Uwielbiam zespoły które z zaangażowaniem i głęboką świadomością korzystają z dorobku kulturowego swoich przodków, dlatego też obok „Idu na Vy” nie udało mi się przejść obojętnie.
Album to bardzo klimatyczny – ducha zamierzchłych czasów czuć niemal w każdym dźwięku, nie tylko za sprawą świetnie wykorzystanej cytry, ale i (a może przede wszystkim) ze względu na podniosły, miejscami pompatyczny wokal. Z resztą, słychać od razu że Ivan Tzarevich to zespół świetnie zgrany, doskonale się rozumiejący. Zaskakuje przemyślaną strukturą utworów, a także ilością dźwiękowych smaczków, których na tej płycie jest bez liku.
„Idu Na Vy” to krążek bardzo długi – ponad godzina grania, muzycznej podróży do dawnych czasów, czasów krwawych bitew, trudnych miłości i patriotycznych uniesień. Jest tu w zasadzie wszystko co fan dobrego, folk-metalowego grania chce usłyszeć – mnogość ludowych wstawek, ładne, czyste wokale, intrygujące brzmienia dawnych instrumentów, ale także twarda perkusja i ostre gitarowe riffy. Wszystkie utwory wykonywane są w języku rosyjskim, co nadaje płycie dodatkowego kolorytu. Jeśli dodać do tego świetną, selektywną produkcję i barwne opakowanie płyty (12-stronicowa książeczka, całość zapakowana w malowniczą, tekturową obwolutę) – warto zadać sobie trudu i nabyć ten krążek. Polecam poszukać na e-bayu lub zamówić płytę bezpośrednio u zespołu – tu odsyłam na www.ivan-tzarevich.ru.
I jeszcze jedna rzecz. Takie płyty jak „Idu Na Vy” zdecydowanie inspirują do działania. Internet to wielka skarbnica i nie trzeba wiele trudu, żeby zobaczyć jak potężną scenę folk-rockową/metalową posiadają Rosjanie. Ciekawskich zdecydowanie zachęcam do poszukiwań.

Marcin Puszka

Page 40 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén