Page 43 of 285

Muckram Wakes „Warbles Jangles and Reeds”

Zdaję sobie sprawę, że takie archiwalia mało kogo w naszym kraju pewnie obchodzą, a jednak dla mnie muzyka folkowa to brzmienia, które się nie starzeją. Ta płyta ma prawie trzydzieści lat, a brzmi jakby miała i drugie tyle, przy
czym mam wrażenie, że w niczym nie zmienia to faktu, że tak grana muzyka brytyjska potrafi po dziś dzień zainteresować.
Jest tu momentami tak surowo, że niemal pszaśnie („Little Red House In Cardif/First of August”), dominują nowe aranżacje tradycyjnych tematów, nie brakuje też jednak skoków w bok, dopasowanych stylistycznie do koncepcji płyty.
Wśród nich jest m.in. „Mary Anne”, popularna piosenka z musicalu, oraz fragmenty muzyki Verdiego w „Bannero”. Czasem brzmienia wydają się niemal eksperymentalne, sprzyja temu użycie wielogłosowego syntezatora Polymoog w niektórych utworach.
Album „Warbles Jangles and Reeds” to trzecia płyta Muckram Wakes, pierwsza po tym jak zespół opuścił John Tams, który na kilka lat związał się muzycznie z Ashley’em Hutchingsem i grupą The Albion Band. Wciąż jednak jest to płyta zespołu, który zasługuje na uwagę.

Taclem

Her Pillow „Catherpillow”

Będąc pod wrażeniem albumu „Drops”, zawierającego autorskie piosenki włoskiej grupy Her Pillow, postanowiłem sięgnąć też po ich starsze nagrania, o których wiedziałem jedynie, że znajduje się na nich więcej tradycyjnego materiału. Jako że nawet w autorskich utworach Włosi śmiało nawiązują do repertuaru grupy The Pogues, spodziewałem się celtyckich inspiracji na wcześniejszych płytach. Przesłuchałem właśnie ich koncertówkę. I rzeczywiście sporo tu muzyki z tamtych rejonów, zwłaszcza z Irlandii.
Wiele z piosenek, które trafiły na płytę to irlandzkie standardy, nie zabrakło nawet tych najbardziej znanych: „Monto”, „The Wild Rover”, „Star of the County Down”, „Molly Malone”, „Jar of Porter” czy „The Rising of the Moon”, to piosenki już doskonale znane folkowej publiczności. Pojawiły się też covery The Pogues: „If I should Fall from Grace with God” i „Streams of Whiskey” we wiązankach z innymi piosenkami, oraz na zakończenie jeden z najbardziej nietypowych utworów, czyli „Fiesta”. Świetnie brzmi druga z tych piosenek, zmieszana z „Rising of the Moon” i „Tańcem węgierskim” Brahmsa (jako „Streams of Rising Brahms”). Oprócz tego mamy kilka ciekawych utworów autorskich znanych z płyty „Drops”, tym razem w wersjach live.
Nie jest to najlepsza płyta koncertowa folk-rockowego zespołu, jaką słyszałem. Nie jest też najlepiej zrealizowana. Brzmi jednak autentycznie, a to niekiedy ważniejsze od muzycznych niedociągnięć.

Taclem

Fathom „Celtic Rocks”

Grupę Fathom polubiłem od pierwszego wejrzenia. Kiedy w 2001 roku otrzymałem ich płytkę „Available Light”, z miejsca zostałem ich fanem. Później jednak nasze kontakty się rozluźniły i kompletnie przegapiłem album „Pollution Blues”, a jego następca, wydana w 2005 roku płyta „Celtic Rocks”, trafiła do mnie dopiero teraz.
Tytuł albumu jest ciekawy i dwuznaczny. „Celtic Rocks”, to oczywiście nawiązanie do muzyki jaką gra Fathom, ale w młodzieżowym slangu może też oznaczać tyle co: „Celtowie rządzą”. Myślę że oba te znaczenia są w jakimś sensie na miejscu.
Fathom należą do tych grup, które potrafią zagrać oryginalnie. Nie są kolejnym klonem The Pogues (choć niewątpliwie sporo tej kapeli zawdzięczają) i nie przypominają The Dubliners na przesterze. Jeśli sięgają po klasyczny repertuar, to robią to tylko wtedy, gdy mają rzeczywiście dobry pomysł na aranżację. Tak jest z „King of the Faeries”, „Foggy Dew” czy „Back Home in Derry”. Nawet wyświechtane standardy „Whiskey in the Jar” czy „Wild Rover” brzmią w ich wersjach dość świeżo. Najciekawszą część stanowi jednak repertuar autorski, właśnie dla tych mniej znanych utworów powinno się słuchać tej płyty.

Taclem

Fairport Convention „Fame and Glory”

Od lat jestem fanem grupy Fairport Convention i staram się w miarę regularnie słuchać zarówno kolejnych albumów, jak i różnych innych płyt, na których pojawiają się aktualni i dawni członkowie tej grupy. Zwykle ich nazwiska są gwarancją jakości, dlatego wieść o kolejnym albumie tej formacji zawsze sprawia, że jestem szczególnie wyczulony i czekam na nową muzykę. Jednak muszę przyznać, że album „Fame and Glory” to trochę takie oszustwo. Dlaczego? Zaraz to wyjaśnię.
„Fame and Glory” to płyta sygnowana przez Fairport Convention we współpracy z bretońskim kompozytorem i muzykiem Alanem Simonem. W rzeczywistości jednak grupa ta od lat grywa na płytach i koncertach Simona (m.in. świetne płyty „Excalibur” i „Excalibur II”), często są główną grupą towarzyszącą pozostałym solistom. Teraz powybierali z bogatego dorobku fonograficznego dokumentującego tą współpracę utwory, w których najbardziej słychać charakterystyczne brzmienie Fairport Convention. Wydany w ten sposób album zawiera piętnaście instrumentalnych kompozycji. Moim zdaniem uznanie tej płyty za kolejny album studyjny zespołu, to drobna przesada. Ot po prostu ciekawa kompilacja, dokumentująca współpracę Fairportów z Simonem.

Taclem

Across The Border „Loyalty”

Niemiecka grupa Across The Border swego czasu dostarczyła mi sporo radości po tym, jak zawiedli mnie romansem z popem Anglicy z The Levellers. Źródło tej muzyki bije w tym samym miejscu, choć trzeba przyznać, że Mark Chadwick jest o wiele lepszym wokalista, niż Jochen, śpiewak ATB.
Mniej więcej około roku 2002 zespół zawiesił działalność, a płyta „Loyality” to ich pierwszy długogrający krążek z nowym studyjnym materiałem od czasu wydanego w 1999 roku “If I Can`t Dance, it`s Not my Revolution”. Dobrze więc że wrócili.
Zaczynaja ostro, od punk-folkowego „Alerta Antifascista”, by nieco spokojniej wejść w tytułowe „Loyality”. Elementy słowiańskie i folkowe ska to motywy, które nadają nowej płycie zaskakująco oryginalnego charakteru. Jest tu weselej niż na poprzednich płytach i nawet przypominane przeboje z poprzednich płyt brzmią nieco inaczej.
Jak na punk-folkowców muzycy z Across The Border lubią kombinować. Stąd też po ostrym punkowym „May God Forgive” mamy „Reclaim Our Needs” balladę z fortepianem. Często też utwory zaczynają się od śpiewu przy akustycznej gitarze (jak w „Loyalty”, „The Same Song” czy „Stop This”).
„Loyalty” to płyta poprawiająca nastrój. Wystarczy posłuchać takich piosenek, jak „Like A Ray”, „Your Roots” czy „Reclaim Our Needs” żeby uśmiech wrócił nam na twarz.

Taclem

Le Vent du Nord „Dans les airs”

To płyta w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mieszanka brzmień francuskich, bretońskich i grania w stylu French Canadian, podbarwionego motywami podsłuchanymi od folkujących kolegów z Irlandii i Szkocji – to świetna wizytówka grupy. Trochę tu akustycznego folk-rocka i całkiem tradycyjnego brzmienia, na dodatek wszystkie piosenki są świetnie zaśpiewane.
Muzycy nie wstydzą się tak niefolkowych instrumentów, jak fortepian i łączą jego brzmienie z akordeonem i lirą korbową. Świetnie zdaje to egzamin zwłaszcza w kompozycjach instrumentalnych. Potrafią też zaśpiewać piękną pieśń zupełnie a capella.
„Dans les airs” to trzeci album kanadyjskiej grupy i słychać na nim, że czwórka muzyków nie tylko doskonale się bawi, ale też wie jak tą zabawą zarazić słuchacza. Mają własne brzmienie, są ciekawi i oryginalni – czegóż chcieć więcej?

Taclem

Eric Bogle „The Dreamer”

Eric Bogle, mieszkający w Australii bard, to jeden z najbardziej niestrudzonych folksingerów, jakich znam. Pochodzący ze Szkocji muzyk, którego przebój „And The Band Played Waltzing Matilda” znany jest nie tylko miłośnikom folku, ale też szeroko pojętej muzyki popularnej, wciąż nagrywa i wciąż pisze dobre piosenki. Potwierdza to fakt, że wśród artystów wykonujących jego utwory znaleźli się między innymi tacy wykonawcyn jak June Tabor, The Men They Couldn’t Hang, The Clancy Brothers, Liam Clancy, The Pogues, De Dannan, Dropkick Murphys i Billy Bragg.
„The Dreamer” to piętnasta płyta w dyskografii Erica, nie licząc oczywiście składanek i wydawnictw koncertowych. Album składa się niemal wyłącznie z autorskich kompozycji Erica, w których z powodzeniem udaje się łączyć szkockie pochodzenie, poetycką wrażliwość i australijską rzeczywistość. Mimo że w notkach do piosenek artysta zaznacza, że nie uzurpuje sobie prawa do oceny sytuacji, a jedynie widzi otaczający go świat z perspektywy mieszkającego na antypodach Szkota, to wydaje się, że w wielu miejscach dokonuje bardzo trafnej analizy sytuacji.
Eric Bogle nie ucieka od aktualnych tematów, takich jak: wojna w Iraku w „Bringing Buddy Home”, ekologia („Someone Else’s Problem”) czy problemy australijskich aborygenów („Lost Soul”). Artysta zdaje sobie sprawę, że jest uważany za marzyciela, człowieka, których chce swoimi piosenkami zmienić świat. O tym właśnie opowiada tytułowa piosenka „The Dreamer”, która jednak jest pełna wiary w sens pracy folksingera.
Na tej płycie we wszystkich utworach dzielnie wspiera Erica przyjaciel – John Munro – oraz zaproszeni muzycy, dzięki czemu całość nabiera pełniejszego, zespołowego brzmienia. John Munro, którego płytę „Plying My Trade” niedawno recenzowaliśmy, przyniósł do studia i zaśpiewał jedną ze swoich piosenek. To „Snowdrop”, piękna ballada o rosyjskich bezdomnych.
Eric zapowiedział niedawno, że kończy karierę estradową. Trudno mu się dziwić, ma 65 lat i większość życia spędził na folkowych scenach. Mam jednak nadzieję, że czasem jeszcze uraczy nas płytą. Choćby taką jak ta.

Taclem

Caledonix „Fields o Storied Fame”

Niekiedy można odnieść wrażenie, że iro-szkocki folk-rock, to najpopularniejszy folk za naszą zachodnią granicą.
Niemiecka grupa Caledonix jest kolejnym bandem potwierdzającym tą tezę. Mam właśnie przed sobą ich drugą płytę – „Fields o’ Storied Fame”, zawierającą dość interesującą mieszankę znanych i nieznanych kompozycji.
Z tych znanych wskazałbym przede wszystkim na takie utwory, jak „Donald McGillivray”, „The Queen of Argyll” czy „Ye Jacobites” (choć świetnej wersji swoich rodaków z Fiddler’s Green nie przebiją).
W muzyce celtyckiej z krajów nie mających z tą kulturą nic wspólnego nie szukam zwykle autentyczności wykonawczej. Nie interesują mnie w tym przypadku ozdobniki charakterystyczne dla poszczególnych irlandzkich hrabstw, nie zastanawiam się nawet, czy tańce przypasowano do odpowiedniego dla tradycyjnych pląsów metrum. Szukam oryginalności. Mimo nieco pretensjonalnego wyglądu (skórzane kilty!) grupa Caledonix potrafi coś takiego zaoferować. Nie grają „pod kogoś”, proponują własne, autorskie i co najważniejsze ciekawe aranżacje. Pozostaje więc tylko się cieszyć z takiej muzyki.

Taclem

Occasionals „Down To The Hall”

The Occasionals to nietypowa grupa. Szkocka wytwórnia Greentrax Records, znana z wydawania płyt bardzo dobrych wykonawców sięgnęła tym razem po skład w stylu „super grupy”. Każdy z członków The Occasionals coś już w folku osiągnął. Najbardziej znanymi muzykami są tu akordeonista Freeland Barbour i skrzypek Ian Hardie.
Repertuar jaki znalazł się na tym krążku, to głównie (choć nie tylko) szkockie utwory taneczne. Ludowa muzyka w swojej pierwotnej formie brzmi o tyle ciekawie, że stanowi niemal niewyczerpane źródło inspiracji dla młodych muzyków folkowych.
The Occasionals, jako grupa nieco nieformalna, koncertowali z podobnym repertuarem już w latach 80-tych, jednak dopiero w 2006 roku zdecydowano się zarejestrować ich muzykę.
Mamy tu świetne przykłady przeplatających się wpływów. „Down To The Hall” to płyta którą można puścić w każdym szanującym się pubie. Będzie wówczas edukować klientów, pokaże jak brzmi autentyczna muzyka.

Rafał Chojnacki

In Extremo „Weck die Toten!”

In Extremo, to obecnie największa gwiazda niemieckiego folk-metalu, a album „Weck die Toten!” z 1998 roku, to ich pierwszy krok do sławy. To właśnie na tym krążku po raz pierwszy odważyli się tak mocno postawić na elektryczne gitary.
„Ai Vis Lo Lop”, akustyczny „Stella Splendens”, majestatyczny „Villeman Og Magnhild”, mroczny „Palaestinalied” czy klimatyczny „Maria Virgin” – to koncertowe przeboje, po która zespół wciąż jeszcze sięga. Największym zaskoczeniem jest jednak skandynawska pieśń „Two Søstra”. Warto zwrócić na nią uwagę.
Słychać tu dobrze niemiecki metal w stylu grupy Rammstein, ale są też miejsca, gdzie pobrzmiewa podbarwiony średniowiecznym graniem thrash w stylu Metalliki („Hiemali Tempore”). Zdarzają się też nawiązania do klasyków heavy metalu, takich jak Iron Maiden („Maria Virgin”), czasem zaś jest wesoło, niemal punk-folkowo.
Po takiej płycie mogli się albo rozstać, albo osiągnąć sukces. Następujący po „Weck die Toten!” album „Verehrt und Angespien” stał się przebojem. Choć to właśnie na wcześniejszej płycie zespół dokonał „odkrycia Ameryki”, to jednak na wielkie sceny i kilkudziesiąciotysięczną publiczność musieli poczekać. Niewątpliwie jednak należało im się.

Rafał Chojnacki

Page 43 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén