Page 52 of 285

O`Death „Broken Hymns, Limbs and Skin”

Pod enigmatyczną nazwą O`Death kryje się szalona ekipa z Nowego Jorku, która łączy w swojej muzyce folkową melodykę z punkową motoryką. Mimo że wiele tu akustycznych brzmień, to ich muzyce nie brakuje energii i ognia.
Począwszy od otwierającego płytę „Lowtide”, przez pijany walc w „Mountain Shifts” i niepokojący „Home”, po kończący płytę „Lean-To” mamy do czynienia z brzmieniami, które sami muzycy określają jako „americana-gypsy-punk”. Nie ma tu jednak ludowych cygańskich melodii, jest za to poetyka, która kojarzyć może się właśnie z dzikim i wolnym światem szalonego taboru. Jeżeli czytając te słowa macie cały czas w głowie muzykę grupy Gogol Bordello, to trop jest dobry. Zespoły te oczywiście bardzo się różnią. Ale szczerze mówiąc gdybym miał wybrać ciekawszą propozycję muzyczną, to prawdopodobnie wygrałaby mniej znana grupa. O`Death są p prostu bardzo oryginalni, a Gogole już nieco się ograli.
Charakterystyczną cechą zespołu o tak niewesołej nazwie jest fakt, że wiele utworów granych jest raczej w minorowych tonacjach. Cóż, wyraźnie funeralny klimat chyba grupie O`Death odpowiada. Dla mnie też okazuje się w ich wydaniu interesujący.

Rafał Chojnacki

Kup w Amazon.com
Broken Hymns, Limbs and Skin”

Mountain Mirrors „Dreadnought”

Zachęcony ich debiutancką płytą, zatytułowaną po prostu „Mountain Mirrors” z chęcią sięgnąłem po kolejną płytę sygnowaną przez zespół z niedostępnych lasów Massachusetts. Bez względu na to czy nazwiemy ich granie autorskim folk-rockiem, czy „heavy acoustic music” (jak sami obecnie o swoim graniu piszą), można w tych dźwiękach rozpoznać przestrzeń i magiczne miejsca jakie dostępne są tylko nielicznym.
Jeff Sanders i jego kumple postarali się tym razem o znacznie lepsze brzmienie studyjne, dzięki czemu „Dreadnought” przyswaja się znacznie łatwiej niż „Mountain Mirrors”. Jest tu odrobina Dylana i folku w tym stylu, ale jest też coś bardziej szalonego, odrobina grania w stylu Toma Waitsa. Momentami pojawiają się bardzo czytelne nawiązania do acid folku. Najciekawiej wychodzą jednak ballady. Najwyraźniej to do nich Jeff ma najlepsze ucho. Momentami można odnieść wrażenie że jego spokojniejsze pieśni gdzieś nas unoszą. To niemal medytacyjne doznanie.

Taclem

Jez Lowe and the Bad Pennies „Doolally”

Jez to wokalista, gitarzysta, mandolinista i autor piosenek pochodzący z malowniczego angielskiego Northumberlandu. W tych nagraniach towarzyszy mu grupa The Bad Pennies, którą tworzą: Kate Bramley (wokal, skrzypce), Andy May (akordeon, dudy, whistle), Sean Taylor (gitara basowa 5-strunowa) i Dave de la Haye (skrzypce). Wszyscy ci muzycy zdobywali wcześniej doświadczenie na angielskiej i amerykańskiej scenie folkowej.
Album „Doolally” pokazuje przede wszystkim niezwykły talent Jeza jako autora piosenek. Jego utwory są z resztą chętnie wykonywane przez folkowych artystów po obu stronach Atlantyku, sięgali po nie m.in. Four Shillings Short i The McCalmans. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że spotka na tym albumie sporo potencjalnych folkowych hitów. Wśród nich niewątpliwie są: „Regina Inside”, „Vikings”, „A Penitent’s Lent”, „Sugar Water Sunday”, „Keep Them Bairns Away” i tytułowa „Donnini Doolally”.
Zespół Jeza ma ciekawe, głownie akustyczne brzmienie, co pozwala wyłowić tkwiącą w tych piosenkach świetną folkową nutę.

Taclem

Her Pillow „Drops”

Włoska grupa Her Pillow wsławiła się głownie tym, że była najlepszym cover-bandem The Pogues na południe od Alp. Materiał na którym wykonują kompozycje tej klasycznej dziś już irlandzkiej grupy, na przemian z tradycyjnymi irlandzkimi standardami, wkrótce zagości na naszych łamach. Póki co chciałbym jednak napisać coś o zupełnie innym projekcie tej formacji.
Płyta „Drops”, to zestaw dwunastu utworów autorskich, napisanych głownie przez Fabio Magnasciuttiego, lidera tej formacji. Trzeba przyznać, że to zestaw niesamowicie udany, choć nie wiem czemu najlepszy moim zdaniem utwór („The Joker”) zamieszczono na początku płyty.
Niektóre z utworów Włochów mogłyby się znaleźć w repertuarze The Pogues, inne zaś pokazują, że zespół ciągnie też w bardziej odległe od irlandczyzny (choć naznaczone wciąż punk-folkiem) rejony. To dobrze wróży na przyszłość, bo jeżeli na kolejnych albumach będzie więcej takich piosenek, jak na „Drops”, to wkrótce przestaną być kojarzeni z cudzym repertuarem.

Taclem

Cynthia Bennett „Mother Ireland’s Daughters”

Cynthia Bennett na swojej najnowszej płycie zatytułowanej „Mother Ireland’s Daughters” udowadnia, że wystarczy gitara i głos, by sławić rebelię. Płyta nawiązuje do dumnej tradycji irlandzkich „rebel songs”, wykonywanych chętnie przez zespoły takie jak The Dubliners, The Wolfe Tones czy The Clancy Brothers.
Podstawowa różnica w wymowie omawianego tu albumu jest taka, że zwykle pieśni związane z irlandzkim oporem przeciwko Anglikom wykonują mężczyźni. Tymczasem cała płyta Cynthii to propozycja kobiecego spojrzenia na temat republikański.
Artystka śpiewa tu o słynnych irlandzkich bojowniczkach, ale również o zwykłych kobietach, które czekają na swoich chłopców, mężów lub synów. Opłakuje śmierć Bobby’ego Sandsa i innych którzy oddali swoje życie w walce o wolną Irlandię.
Mimo że to album surowy i pod względem muzycznym niedoskonały, to na pewno warto go zauważyć, bo stanowi też historyczny głos w sprawie irlandzkiej niepodległości.

Taclem

Satolstelamanderfanz „Latcho Drom”

Niemiecka grupa Satolstelamanderfanz proponuje nam majestatyczne brzmienia spod znaku bębnów i dud. Bez względu na inspiracje muzyka ta brzmi mocno, soczyście i bardzo brutalnie. A przecież to tylko etniczne instrumenty. Jednak Niemcy grają na nich jak przystało na potomków dumnych Germanów.
Melodie bretońskie, galicyjskie, irlandzkie i bałkańskie podano tu w bardzo mocnej, choć akustycznej formie. Kontrastuje to z niektórymi utworami wokalnymi („Gaskere”, „Finish”), które w tym zestawie wyglądają dość delikatnie. Jest w nich jednak również sporo szaleństwa
Wokalne i instrumentalne wpływy łączą świetnie kompozycje takie, jak „Anda roda de redore” i „Hece Galja Boau”.
Niekiedy, gdy instrumentalny klimat odrobinę się wycisza, jak w melodii „Ketri”, jesteśmy w stanie docenić kunszt wykonawczy niemieckiej grupy. W odróżnieniu od wielu kapel z nowej niemieckiej sceny muzyki dawnej Satolstelamanderfanz potrafi zaskoczyć czymś więcej, niż tylko doborem ciekawych melodii do prostego grania. Czai siew tych dźwiękach o wiele więcej.

Rafał Chojnacki

Bob Walser and Friends „When Our Ship Comes Home”

Nic dziwnego, że tą płytę Bob Walser anonsuje nie sam, a z przyjaciółmi. Obok niego w nagraniach tych uczestniczą takie postaci, jak Dave Webber, Rod Shearman, Graeme Knights, Louis Killen, Goeff Kaufman i Johnny Collins.
Tym razem repertuar oscyluje głównie wokół mniej znanych motywów tradycyjnych, okraszonych kilkoma współczesnymi kompozycjami.
To dzięki potężnym brzmieniom wokali gości kompozycje takie jak: „Nothin’ But A Humbug”, „Fire Down Below”, „Down Trinidad”, „Ho The Last One”, „Hej Ho, Down Below”
brzmią bardzo mocno i majestatycznie. Właśnie tak, jak zabrzmieć powinny stare szanty i piosenki stylizowane na nie. Nieco inaczej, choć nie mniej stylowo brzmią utwory z wykorzystaniem instrumentów. Świetna ballada „The Deepwaterman”, drapieżna opowieść „Shanghai Passage”, wesoła „The Old Red Duster” czy smutna „Blood On The Sails” są ozdobami tego zestawu.
Mimo wybitnie bluesowo-gospelowego klimatu najciekawszą wydaje się tu jednak pieśń zaśpiewana a cappella „Drinkin’ That Wine”. Jest to utwór o niesamowitym klimacie, aż dziw bierze, że opracowano go tylko na głosy i to w tradycyjnej stylistyce.

Taclem

Blue Dew „Tunes and Songs from Roasted Barley”

Folkowa grupa Blue Dew, którą znamy już z takich albumów, jak „Blue Dew On Irish Grass” i „Life`s Other Side” wraca do nas z nietypowym albumem. To utwory napisane na potrzeby programu z irlandzkimi opowieściami. Wszystkie melodie wykonane są bardzo oszczędnie – nic dziwnego stanowią przecież tło. Ciekawie jest też z dynamiką, która musiała w jakiś sposób odzwierciedlać to, co działo się w opowieściach.
Melodie ocierają się oczywiście o klimaty celtyckie, nic w tym dziwnego, muzycy od wielu lat w takim właście stylu grywali. Z resztą program „Roasted Barley” zawierał właśnie irlandzkie opowieści.
Muzycy Blue Dew nie byliby sobą, gdyby nie udało im się czegoś wyśpiewać. Piosenki „Time in the Bottle” i „Lovin’ You” doskonale urozmaicają album.

Taclem

Annette Bjergfeldt „All That We Are”

Album „All That We Are” to kolejna udana płyta Annette Bjergfeldt, duńskiej wokalistki, znanej czytelnikom „Folkowej” z płyty „Songs for Modern Mammals”.
Tym razem mamy do czynienia z płytą wcześniejszą, jednak na swój sposób podobną. Autorski repertuar bierze tu górę nad tradycyjnymi brzmieniami. Akustyczne brzmienia, poparte lekką sekcję nadającą pop-folkowy charakter piosenkom młodej Dunki.
Podobnie jak na „Songs…”, tak i tu wokal Annette przypomina niekiedy głos Dolores O’Riordan z The Cranberries. Wystarczy posłuchać tytułowego utworu „All That We Are”. by dojść do takiego wniosku.
Czysto folkowe są tu przede wszystkim tła. Słychać tu dobrych muzyków. W warstwie stylistycznej płycie najbliżej jest do autorskiego nurtu w muzyce folkowej.

Taclem

Yampa Valley Boys „Playin’ Cowboy Music”

Grupa Yampa Valley Boys to duet, który tworzą bandżysta John Fisher i gitarzysta Steve Jones. Główna część ich repertuaru, to tradycyjna muzyka w stylu country & western, choć pojawiają się też utwory Johna Denvera i własne piosenki pisane przez Steve’a.
„Playin’ Cowboy Music” to piąty album duetu i jego największą zaletą jest to, że muzycy nie odkrywają na nim Ameryki. Wręcz przeciwnie – pokazują ją taką, jakiej oczekujemy po stylistyce nawiązującej do tradycyjnej muzyki country.
Cztery z czternastu zarejestrowanych tu piosenek, to autorskie utwory Steve’a Jonesa. Oprócz nich pojawiają się piosenki innych współczesnych songwiterów, m.in Brenna Hilla, uważanego za jednego z najlepszych twórców piosenek w stylu country & western. Nie zabrakło oczywiście utworów tradycyjnych, w większości pochodzących z rodzimego stanu Colorado, z którego wywodzą się muzycy.

Taclem

Page 52 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén