Page 281 of 285

Brathanki` „Ano!”

To bardzo dobra płyta. Większość z was słyszała tą grupę czy tego chciała, czy nie. „Czerwone korale”, „siebie dam po ślubie”, czy „Gdzie ten który powie mi” to piosenki które atakowały nas zewsząd – w TV, radio i na ulicy. Nie ulega wątpliwości że Brathanki to w dużej mierze efekt sprawnej produkcji. Jednak zarówno pod względem wykonawczym, jak i repertuarowym broni się doskonale. Muzyka na pograniczu rocka, popu i folka okazała się bardzo odświeżająca dla rodzimej muzyki popularnej.
W projekt zaangażowani są znani muzycy, jak choćby Jacek Królik, czy Stefan Błaszczyński. Muzycznie dominują na tej płycie klimaty węgierskie, bałkańskie i odrobina rodzimej góralszczyzny. Poza wymienionymi powyżej hitami płyta zawiera wiele interesujących piosenek, o dość lekkiej, żartobliwej temetyce. Zazwyczaj jest Ona i On, czesem jest dobrze, czasem niezbyt, a wszystko kręci się w okolicach współczesnej wsi, w klimacie dyskotek w remizie, miłości za ukochanym który wyjechał itp.
Prawie każdy utwór to potencjalny hit. Oczywiście w ramach stylistyki zespołu. Dość ciekawie wychodzi romans z hip-hopem w „Jestem, jestem Nowak Rysiek”. Jest to oczywiście żart i rapowi puryści mogliby się nim poczuć dotknięci, ale i tak brzmi ciekawie. Trudno było mi się przyzwyczaić do gitary Królika, który zapomniał chyba że to już nie grupa Lombard. Ale z czasem i jego popisy udało mi się polubić. Z czasem, gdyż przez wiele dni kaseta z tym materiałem nie opuszczała walkmana.
Materiał czekał na recenzję prawie dwa lata. Dlaczego tak długo ? Otóż przyznam że spora w tym wina popularności zespołu i krytyki ze strony sceny folkowej. Popularność sprawiła że miałem serdecznie dość odtwarzanych wszedzie wkoło „.. korali”, zaś folkowcy z nielicznymi wyjątkami wieszali psy na wszystkim co miało cokolwiek wspólnego z zespołem. Nie mnie oceniać czy przemawiała przez nich zawiść, czy rzeczywiście względy artystyczne na poziomie dla mnie niedostępnym. Tak czy owak miałem świadomość że skrzywdziłbym tą płytę gdybym pisał o niej wcześniej. Teraz kiedy „koralomania’ ucichła ponownie lubię ten materiał.
Słuchać, wybrać co się podoba i słuchać ponownie.


Taclem

Boreash „Celtica Show”

To bardzo dobrze jeżli polskiemu zespołowi udaje się w dzisiejszych czasach wydać płytę. Zwłaszcza że mowa tu o zespole młodym. Jeszcze lepiej jeśli płyta ta znajdzie swoich słuchaczy. W przypadku kołobrzeskiej grupy Boreash mozna mówić o tego rodzaju sukcesie. Zanim dotarła do mnie płyta słyszalem sporo o niej samej, a i zespół kilkakrotnie oglądałem i słuchałem. Muszę przyznać że w studiu poradzili sobie dość dobrze.
Koncertowe wcielenie zespołu wygląda dziś trochę inaczej. W sumie sesna nagraniowa tez nie jest zwykłą rejestracją utworów, a sam repertuar powstał na potrzeby show tanecznego opartego na muzyce celtyckiej. W owym programie, nazywającym się właśnie „Celtica Show”. brały udział tancerki z grupy Elphin.
Muzyka która w ten sposób powstała bliska jest tego co słyszymy na soundtracku do takich pokazów tanecznych jak „Riverdance” czy „Lord of The Dance”. Jest to dość solidne folkrockowe granie, choć mnie osobiście średnio odpowiadają wyeksponowane gdzie niegdzie klawisze.
Jak przystało na muzykę do tańca, nawet tego bardziej współczesnego (Elphin bazuje w wielu przybadkach na stepie irlandzkim) duzo tu reeli i jigów. Główne role grają skrzypce i mandolina. Nie brakuje cytatów z klasyki tanecznych show o których już wspomniełem.
Grupa Boreash wykonuje też piosenki. Jest wśród nich piękna ballada „Ailein Duinn”, znana choćby z wykonania Karen Matheson (z grupy Capercaillie) w filmie „Rob Roy”. Jest też jeden z irlandzkich evergreenów wszechczasów – „Star of The County Down”, w dość odważnej aranżacji. Trzecia zwrotka wykonana została w sposób death metalowy, z charakterystycznym lekkim growlingiem. Ciekaw jestem czy tak wykonywali ten utwór na koncertach show. Punkowe korzenie zdradza niesamowicie szybki „Irish Punky”. Zespół pokazuje też łagodniejsze oblicze w piosence „Fields of Athenry”.
Niekiedy, zwłaszcza w szybkich, technicznych zagrywkach granie Boreashy przypomina olsztyńska formację Shannon. Nie jest to jednak złe, gdzyż grupa ta przez wiele lat dochodziła do własnego brzmienia. Bardzo więc prawdopodobne że zespół Boreash wkrótce pójdzie nieco inną drogą.
Płyte można określic jako porządny, solidnie przygotowany debiut.


Taclem

Berklejdy „Muzyka nasłuchana”

Nie spodziewałem się takiej muzyki. No bo kto by się spodziewał zabarwionej folkrockowo muzyki, w której prym wiedzie tak niepozorny instrument jak cymbały.
W klimat wprowadzają nas wyjaśnienia, które zespół publikuje we wkładce. Oprócz cymbałów sporo się tu dzieje, przede wszystkim nad nagraniami unosi się lekko jazzowy duch improwizacji. Nie odciska on może swojego piętna na muzyce, ale czuć że muzyczna zabawa instrumentalistom nie obca.
Pojawia się tu trochę muzyki tradycyjnej w nowych aranżacjach, ale dużo tu kompozycji autorskich. Świadczy to dobrze o rozwoju współczesnej muzyki folkowej w Polsce.
Podczas słuchania zalecam czytanie opisów do utworów. Według mnie to bardzo interesujące.

Rafał Chojnacki

Antonina Krzysztoń „Wołanie”

Antonina Krzysztoń znana jest u nas głównie jako przedstawicielka „krainy łagodności” (równie adekwatne określenie to „folk dla wrażliwych). Niejednokrotnie sięgała po folkowy repertuar, jak choćby piosenki Karela Kryla, które znalazły się na albumie „Czas Bez Skarg”. Tym razem mamy kolejny krok naprzód, gdyz artystka sięga głownie po repertuar ludowy. Są tu melodie z Madagaskaru, Afryki, Wegier, Bretanii i Rosji, oraz trzy kompozycje Antoniny.
Dzięki takiemu zestawowi płyta jest bardzo różnorodna, choć calość spaja idealnie charakterystyczny wokal. Cały mankament płyty tkwi właśnie w wokalu, jeżeli podoba wam się ten wokal, to płyta was zachwyci, bo jest naprawdę przebogata. Jeśli natomiast niezbyt wam się spodoba, to proponuję choć jednokrotne przesłuchanie, warto wiedzieć co w płycie… przepraszam, w trawie piszczy.
Płyta zawiera największy chyba przebój Antoniny Krzysztoń – „Inny świat”. Piosenka ta stala sie chyba wizytówka Antoniny. Do tej plyty bardzo dobrze pasuje.
Nie od dziś wiadomo że Antonina Krzysztoń należy do artystów którzy nie boją się obnosić ze swoją wiarą, nie podejmę się jednak oceny czy nagranie modlitwy „Ojcze nasz” nie jest aby przesadą.
Warto zaznaczyć że za oprawę instrumentalną odpowiadają m.in. Joszko Broda i Marcin Pospieszalski.

Rafał Chojnacki

Battlefield Band „Rain, Hail or Shine”

Kolejna płyta przynosi zmianę składu Battlefield Band, lecz jest przykładem profesjonalizmu. Mike Katz na dudach i basie zastępował Iaina MacDonald, podczas gdy Davy Steele i ze swym niesamowitym talentem przedstawia emocjonalne ballady zastąpił on Alistaira Russella. Alan Reid pozostał jako wokalista i klawiszowiec, a John McCusker dalej gra na skrzypcach, whistles, cytrze, akordeonie, i pianinie.
Steele przyniósł do zespołu dwa najlepsze utwory na tej płycie – „Norland Wind” i ” The Beaches of St. Valery”, pierwszy to oryginalnie wiersz napisany przez Violet Jacob, Steele dostarczył eleganckiego i pełne uczucia tłumaczenia.
„The Beaches of St. Valery” opiera się na autentycznym wydarzeniu – ewakuacji brytyjskich wojsk na wybrzeżu Francji, w której brali udział ojciec i wujek Steela. Reid prezentuje słodką wersję „The Lass O`Glencoe” , oraz ” Jenny O` The Braes”. Oczywisty jest kontrast między śpiewem Reida i Steele`a.
Sentymentalna kompozycja „Margaret Ann” i dynamiczna „Trip To The Bronx” są kompozycjami McCuskera. Widać że Steelowi i Katzowi dobrze pracuje się z Reidem i McCuskerem.

Rafał Chojnacki

Asonance „Duše mé lásky”

Jest to drugi album czeskiego zespołu Asonance. Zespół ten jest jedną z czołowych kapel grających po celtcku za naszą południową granicą. Co prawda irlandzkie i szkockie piosenki zaśpiewane po czesku mogą początkowo budzić w nas rozbawienie, jednak po jakimś czasie okazuje się że łagodne brzmienie czeskiej mowy świetnie pasuje do muzyki granej przez zespół.
Dominują tu ballady, takie jak „Krásnou vysočinou” („Leezy Lindsay”), czy „Rybářská balada” („Fiddler’s Green”) i nieśmiertelne „Rozkvetlé zahrady mé lásky” („Down By the Sally Gardens”). W takim klimacie zespół czuje się chyba najlepiej, jednak nie brakuje też angielskiej powstańczej pieśni „Povstání Watta Tylera” („Rebellion of Watt Tyler”), a także religijnej pieśni „Vykoupení” („Calvary” Daniela Reada z 1806 roku).
Jak przystaje na kapelę o zacięciu celtyckim Asonance grają też do tańca. Mamy tu set reeli zatutułowany „The Cup of Tea Set” i set hornpipe’ów. Oba utwory brzmią w sposób charakterystyczny dla irlandzkich celidh bandów.
Jak dla mnie najlepszym utworem jest tytułowy „Duše mé lásky” (irlandzki „The Lover’s Ghost”), melodię tą znamy w polsce jako „Stary Wrak” z repertuaru Ryczących Dwudziestek.
Album, bardzo z resztą ciekawy, kończy króciótki „Podzimní vítr” („Westron Wynde”).
Materiał ten początkowo ukazał się tylko na kasecie. W 1995 roku wraz z materiałem z albumu „Dva havrani” został wydany ponownie w formie CD jako „Asonance 1 & 2”.

Taclem

Alan Stivell „Mist of Avalon”

„Mist of Avalon” to jedna z najbardziej „new age’owych” propozycji bretońskiego mistrza harfy. Jest ona jednocześnie głęboko osadzona w celtyckiej tradycji. Zarówno muzyka, choć przecież w większości nowa, autorstwa Stivella, jak i warstwa tekstowa przenoszą nas w dawne wieki w czasy arturiańskich mitów i legend.
Całość otwiera kompozycja o Pani Jeziora. Na płycie sportykamy całą gamę arturiańskich postaci, królową Ginewrę, króla Artura i jego ryczerzy. Jednak jest to przede wszystkim okowieść o mistycznym Avalonie. Silny jest tu pierwiastek gaelicki, sięgający do najstarszych walijskich legend, do Mabinogionu, który dał początek arturiańskim mitom.
Stivell opowiada historię i wzorem dawnych bardów roztacza przed nami swoje wizje wspierając się warstwą muzyczną.
Pozwólcie by Alan Stivell zabrał was w swą magiczną podróż do świata który mógł być.

Taclem

Banshee Reel „Culture Vulture”

Druga płyta nowozelandzkiej grupy Banshee Reel zawiera muzykę, w której pobrzmiewają echa The Pogues (cover ich utworu „If I Should Fall from Grace with God”), Oysterband, czy mniej znanego Boiled in Lead (znajdująca się na tej płycie wersja tradycyjnego utworu „Step It Out Mary” bazuje na wersji Boiled in Lead).
O ile w coverze Poguesów nowozelandzka grupa wychodzi kiepsko, to oklepany dość standard „Star of County Down” udało im się zagrać bardzo sprawnie i ciekawie. Duża w tym zasługa wokalisty kapeli Allana Clarka.
W muzyce zespołu czuć nieco zachowawczy charakter, może dlatego że z wyjątkiem trasy po Kanadzie (u boku grupy Captain Tractor) nie grali w ogóle poza Nową Zelandią.

Rafał Chojnacki

Battlefield Band „Time & Tide”

Nowa płyta Battlefield Band to swoiste reunion. Skład grupy nieco się zmienił, ale przede wszystkim do zespołu powrócił po wielu latach Pat Kilbridge. Choćby to powinno zelektryzować fanów celtyckiego grania. Oczywiście zelektryzuje ich też muzyka.
Battlefield Band to niemal jak Iron Maiden muzyki folkowej. Mimo że w formacji następują jakieś zmiany, sama muzyka też nie stoi w miejscu, to wciąż są wierni swojej pierwotnej stylistyce. Stwierdzę nawet że grupa ta jest jak wino – im starsza, tym lepsza.
O ile utwory instrumentalne grają bardzo dobrze, to piosenki w ich wykonaniu są po prostu super. Na „Time & Tide” pierwszą z nich jest „Nancy`s Whiskey”, nieco przearanżowany standard, na pierwszy rzut oka nie kojarzący się ze znaną wersją. >BR>”Camden Town” to z kolei piosenka którą do zespołu przyniósł Pat, utrzymana jest w klimacie jego ostatniej płyty, a jednocześnie w świadomy sposób nawiązuje do znanej folkowej piosenki „Yarmouth Town”.
„The Bonny Jeannie Deans” to piosenka charakterystyczna dla pisarskiego stylu Alana Reida, długa opowieść zaklęta w dźwięki. Z kolei balladowe dźwięki tradycyjnego „Rothsay Bay” mają szansę znaleźć się na jednej z licznych składanek z muzyką celtycką – jest w niej typowy klimat celtyckiej „przytulanki”.
Na płycie znalazło się też miejsce dla piosenki „Whiskey From The Field” autorstwa Karla Mullena.
Wspomniałem też o utworach instrumentalnych, najlepsze są te spokojniejsze, zazwyczaj rozwijające temat, jak „Time and Tide”, czy „Sunset”. Nie najgorzej wychodzą też wiązanki tańców, choć ja stawiałbym raczej jednak na piosenki.

Rafał Chojnacki

Bardic „The Roadsmell After The Rain”

Druga płyta folkowego duetu Bardic. Zespól pochodzi z Niemiec i słynie tam z ciekawych akustycznych opracowań folkowych standardów, oraz z własnych piosenek. Ta płyta przynosi taki zestaw.
Właśnie autorski utwór – „But All The Girls” – zaczyna ta płytę. Tylko gitara (Stafan „Eddie” Arndt), skrzypce (Sarah-Jane Himmelsbach) i dwa wokale, a tyle się w tej muzyce dzieje.
Tradycyjny „Leis A Lurrighan” brzmi niemal folkrockowo, a przecież wciąż mamy tylko dwoje muzyków. Trzeba przyznać ze Bardic ma dobra rękę do aranżacji.
Kolejnym utworem jest cover „Man in the Iron Mask” Billy`ego Bragg`a, angielskiego politycznego folkowca. Klimatyczna ballada dobrze wpasowuje się w klimat płyty.
Tekst kolejnego utworu napisali przyjaciele zespołu, Eddie i Sarah-Jane zaadoptowali do niego muzykę, po części korzystając z „Irish Ways and Irish Laws”. Podobnie jest z kolejnym utworem „William Taylor”, gdzie dodatkowa melodie „The Jumping Cat” dopisała Sarah-Jane. Pod tytułem „Near Banbridge Town” ukrywa sie oczywiście popularny utwór „Star of The County Down”. Mimo iż nie ma tu wiele nowinek, to utworek jest zgrabnie zagrany, aż trudno powstrzymać się przed podśpiewywaniem w refrenach.
Napisany przez Eddiego i Sarah-Jane „All Song Is Sung” to dla mnie niesamowite odkrycie, trochę w klimatach wczesnego Levellers i R.E.M. Niesamowita piosenka, która łatwo mogłaby się stać przebojem. Ten utwór to jeden z moich faworytów na tej płycie. Niesamowicie nadawałby się na zakończenie koncertu.
Kolejnym standardem po który sięga Bardic jest „Step It Out Mary”. Zaś „Blood All On The Grass” to autorski utwór z tekstem inspirowanym „Blood On The Grass” Sue Neaves. Znów powraca tu nieco levellersowski klimat.
W „Skibbereen” Eddie daje wreszcie pośpiewać swojej koleżance, która dotąd pojawiała się w chórkach. Okazuje się ze Sarah-Jane jest właścicielką bardzo miłego głosu. Stary „Skibbereen” to najspokojniejszy utwór na płycie, nic dziwnego w końcu to irlandzki lament.
Niesamowita niespodzianka (w pozytywnym sensie) jest zagranie przez folkowy zespól utworu grupy New Model Army. Zdarza się to raczej rzadko, ale przebojowy „Vagabonds” wypada w wykonaniu Bardic zarówno folkowo jak bardzo „new modelowo”. To właśnie z tej piosenki pochodzi tytul plyty „The Roadsmell After The Rain”.
Podobnie jak wile zespołów, tak i Bardic postanowił zmierzyć się ze szkockim „Ye Jacobites By Name”. Wyszło im dość ładnie, ale jak od kilku lat moim faworytem jest wersja koncertowa grupy Tri Yann. Tradycyjny set kontynuują utwory „Mairi`s Wedding” i „Follow Me Up To Carlow”. Z oboma standardami Bardic radzi sobie bez zarzutu, jest żywiołowo i z ikra.
Na zakończenie w postaci bonustrack`a mamy jedyny na płycie utwór w języku Goethe`go. „Der Erde Kinder”, bo tak się on nazywa, to ballada, która dzięki brzmieniu języka niemieckiego nabiera nieco gotyckiego klimatu.
Bardic należy niewątpliwie do tych niemieckich grup na które warto zwrócić uwagę. Można by napisać ze świetnie sobie radzą jak na duet, ale byłoby to krzywdzące. Po prostu świetnie sobie radzą.

Rafał Chojnacki

Page 281 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén