Page 208 of 285

Bayou Folk

Grupa Bayou Folk pochodzi z amerykańskiego stanu Colorado. W swojej muzyce mieszają wpływy akustycznego folk-rocka i muzyki cajun.
Swoją grupę założyli pod koniec 1999 roku, głównie po to by, jak to ujmują, „miło spędzać czas”. W 2000 roku zaczęli grać regularne koncerty.
Wkrótce dorobili się niewielkiego studia, w którym zarejestrowali swoją pierwszą płytę. Album nosi tytuł „Storytellers”. Członkowie zespołu są jednocześnie twórcami repertuaru.


Skład grupy:
Jacques – gitara, wokal
Jason – perkusja, wokal
Robin – wokal, flety, gitara
Travis – gitara basowa
David – gitara

Taclem

Banana Boat

Śląski zespół Banana Boat specjalizuje się w pieśniach morskich śpiewanych a capella. O stylistyce w której się poruszają czasem mówi się, że są to „gospel shanties”. Głosy są tu wyraźnie podzielone na partie, a aranżacje kojarzyć się mogą z profesjonalnymi zespołami zajmującymi się pieśniami gospel i spirituals.
Korzenie grupy Banana Boat siegają założonego w 1993 roku zespołu Jack Steward, dziewięcioosobowej grupy licealistów, która w tymże roku startowała na festiwalu Tratwa w Katowicach. Po rozpadzie tej grupy, cztery osoby kontynuowały przygodę z pieśniami morza, już jako Banana Boat. Pierwsze poważne kroki nowego zespołu miały miejsce w połowie 1994 roku. Nazwę zawdzięczają sympatycznej „Banana Boat Song”, pieśni którą grano i śpiewano już chyba we wszystkich możliwych wersjach, od reggae, aż po punk i disco. Wersja Ślązaków jest oczywiście dużo bliższa orginałowi.
Ze względu na sprawy związane ze studiamu zespół zniknął ze sceny na dwa lata w roku 1996. Po powrocie na scene ze starego składu pozostały dwie osoby – Paweł Konieczny i Maciej Jędrzejko. Dlatego też szybko zasilili grupę kolejni śpiewacy – Paweł Jędrzejko, Michał Maniara i Tomasz Czarny.
Z czasem stylistyka zespołu troszkę wyewoluowała, pojawiło się brzmienie charakterystyczne dla zespołu, oraz sporo nowych piosenek własnego autorstwa. Grupa zdobyła wiele nagród i wyróżnień na festiwalach piosenki żeglarskiej.

Taclem

Bad Haggis

Zespół Bad Haggis podkreśla na każdym kroku udział w tej formacji dudziarza Erica Riglera. Nic w tym dziwnego, bo Eric dudziarzem jest bardzo dobrym, a świat poznał go dzięki znakomitym soundtrackom Jamesa Hornera. Uczestniczył choćby w nagraniu muzyki do filmów „Braveheart” i „Titanic”.
Muzykę grupy Bad Haggis można określić jako nowoczesną muzykę celtycką. Zawiera ona zarówno elementy alternatywnego rocka, jak i sporą dawkę elektroniki.
Grupa nagrała jak dotąd trzy albumy („Bad Haggis”, „Ark” i „Trip”), które udowodniły nie tylko niezłą sprawność muzyczną zespołu, ale również fakt, że basista zespołu – Mick Linden – jest również wyśmienitym wokalistą.
Od niedawna nowym członkiem zespołu jest Kathleen Keane, skrzypaczka znana również z formacji Gaelic Storm. To również grupa związana z Jamesem Hornerem, mogliśmy ją oglądać i słuchać w „Titanicu”.


Skład zespołu:
Eric Rigler – dudy
Kathleen Keane – skrzypce
Mike Hoffmann – gitara
Mick Linden – gitara basowa
Bryon Holley – perkusja

Oficjalna strona zespołu: www.badhaggis.com

Taclem

Kapela Góralska Baciarka

Baciarka zaczynała jako folk-rockowa formacja krakowsko-beskidzka. Powstała ona z inicjatywy Piotra Kukuczki, muzyka znanego m.in. ze współpracy z Józefem Brodą. Strona beskidzka, to muzycy ludowi związani z bardziej tradycyjną stroną muzyki folkowej, zaś rockowa, to wykształceni muzycy sesyjni, współpracujący z takimi gwiazdami, jak Renata Przemyk, Grzegorz Turnau, Irek Dudek, czy Goran Bregovic.
Pod koniec 2001 roku ukazała się debiutancka płyta grupy, zatytułowana po prostu „Baciarka”.
Po jakimś czasie Baciarka przekształciła się w zespół akustyczny, nawiązując w ten sposób do tradycyjnego grania kapel góralskich. W akustycznym składzie grupa zarejestrowała album, zatytułowany po prostu „Kapela Góralska Baciarka”.


Skład zespołu:
Piotr Kukuczka – altówka-sekund, śpiew, dowcipy góralskie
Katarzyna Jopek – akordeon, śpiew
Piotr Puszyński : skrzypce-prym, śpiew
Piotr Drabek – kontrabas – śpiew

Baciarka w Internecie: www.kapelabaciarka.pl

Windbourne „Demo 2000”

Windbourne to zespół który ma na koncie trzy fonogramy, mi wpadło w łapki demo z roku 2000 zawierające jak się okazuje najnowsze nagrania zespołu, a więc zapewne zapowiedź pierwszej dużej płyty – wciąż jeszcze nie wydanej.
Windbourne to duet który w tworzą Rilla R. Heslin i Karen R. Dobson Rodgers. Obie panie śpiewają, a Karen gra na gitarze. Ich muzyka to tzw. „filk”. Cóż to takiego? Zazwyczaj mówi się po prostu, że to „fantasy folk”, choć czasem gatunek ten określa też przeróbki znanych tematów z nowym tekstem, zazwyczaj poświęcony fantastyce, gdyż filk powstał w amerykańskim fandomie fantastycznym. W przypadku Windbourne sformułowanie „fantasy folk” nawet pasuje.
Muzyka grupy nie jest zbyt rozbudowana aranżacyjnie, nie brak tu też zapożyczeń, np. zwrotka „Toast For Unknown Heroes” pochodzi z „Bonny Ship The Diamond”.
Jednak słucha się tego dość dobrze, choć może wokale w wysokich partiach trochę szwankują. Drażnić też może nieco narzucająca się żywiołowość. Ale to tylko cztery utworki, na dodatek ostatni z nich – „When Giants Walked” – to fajna balladka. Tak więc można posłuchać, jeśli wpadną wam w ręce te nagrania.

Taclem

Warblefly „The Sinful, Wise and Insane”

Grupa Warblefly to folk-rockowa formacja Anglii. „The Sinful, Wise and Insane” to ich druga płyta, poprzednia zdobyła sympatię zarówno miłośników folka, jak i żywiołowych rockowych utworów.
Sporo tu nowych, autorskich kompozycji, ale nie brakuje też tradycyjnego materiału. Właśnie od tradycyjnego „As I Roved Out” zaczyna się płyta. Tym razem rytmy ska oplatają zarówno tą piosenkę jak i towarzyszące jej utwory instrumentalne.
„Red Haired Boy” to też tradycyjny utwór, ma mocno zaakcentowaną linie melodyczną i nawet galopująca w tle perkusja nie jest w stanie zmącić nastroju sielskiej zabawy.
Pierwsza autorska kompozycja na płycie, to „The Rebel Soldier”. Utwór trochę kojarzy mi się z „Young Ned of The Hill”, ale jest ostrzejszy, bliżej mu do The Levellers niż do The Pogues.
Znacznie więcej z tej ostatniej kapeli znajdziecie w „Tapachula Scramble”. Utwór ten może się też podobać fanom Flogging Molly. Z resztą nazwa ta powraca na myśl również przy „Home and Dry”. Z kolei do formacji MacGowana pasowałoby „Dead José”. Ogólnie rzecz biorąc są to naprawdę fajne piosenki, dobrze wpisujące się w poetykę gatunku.
Z autorskich utworów wyróżnia się „The Life of Reilly”. Bardzo fajna piosenka, kojarząca się też nieco z twórcami punk-folka. Przy okazji – to najlepszy utwór na płycie (moim skromnym zdaniem).
Warblefly zdecydowali się też na nagranie piosenki o statku co zwał się „Diament”. Ciekawe jak taka nieco bałaganiarska wersja spodobałaby się naszym szantowcom.
Swoistym manifestem tak granego folk-rocka (czy może już punk-folka) niech będzie zamykający płytę „Twa Recruitin` Sergeants”. Tak właśnie powinno się przerabiać pubowe hiciory na rocka.

Rafał Chojnacki

Volunteers „Whiskey, Love & Distaster”

Irlandczycy ze Stanów Zjednoczonych kochają takie płyty. Kolekcja irlandzkich evergreenów zagrana z folk-rockową werwą na pewno przyniesie kapeli większą ilość fanów, niż poprzednia, w większości autorska płyta. Jednak dla krytyka to niełatwy orzech do zgryzienia – owszem słucha się tego świetnie, bo The Volunteers to dobry zespół, aranżacje są dość pomysłowe… Cóż jednak z tego, skoro większość tych utworów ma w repertuarze niemal każdy zespół grający piosenki irlandzkie – od pubowych kapel po staruszków z The Chieftains.
Warto za to napisać kilka słów o aranżacjach i skojarzeniach z nich wynikających.
Zaczyna się od bardzo poguesowatego (czyli przywodzącego na myśl klasycznych już dziś The Pogues) „The Irish Rover”, w podobnym nastroju utrzymane są również „A Man You Don`t Meet Everyday”.
Najmniej znany utwór – „The Mountains of Mourne” przypomina z kolei The Pogues z czasów „Pogue Mahone”, ale całość urozmaica ciekawe solo skrzypiec.
„Star of the County Down” zagrano z kolei bardziej „po kanadyjsku” – w stylu kapel takich jak Grat Big Sea, czy Spirit of the West.
Zaskoczeniem jest bluesowa wersja „I Tell Me Ma”, jak już wspomniałem aranżacje są tu dość pomysłowe.
W przypadku „The Foggy Dew” można powiedzieć, że zespół rozsiadł się okrakiem pomiędzy tradycyjną wersją The Chieftains a folk-rockowym graniem. Nie jest to najbardziej udana piosenka na płycie. Podobny miks tradycji z nowoczesnością stanowi „Whiskey in the Jar” utrzymany w tradycyjnym tempie, ale z riffem Thin Lizzy granym na skrzypkach i flecie.
Żeby nie było zbyt irlandzko dostajemy przeróbkę brytyjskiego „All Around My Hat” w rytmie starego rock`n`rolla z elementami country. I co ciekawsze brzmi to całkiem nieźle.
„Black Velvet Band” to utwór, który potrafi rozkołysać każdy pub, tak więc z tej konfrontacji zespół bez problemu wyszedł obronną ręką.
Płytę kończy zadziornie wykonany „The Parting Glass”. Nie jest co prawda tak ostry, jak wersja Dropkick Murphy`s, ale jest to ciekawa, folk-rockowa interpretacja z odrobinką bluesowej nutki.
Z tego co napisałem wynika (mam nadzieję) że płyta jest dobra. I rzeczywiście taka jest, pod warunkiem, że nie rażą Was odgrzewane po raz setny standardy.

Taclem

Marek Szurawski „Gnany wiatrem”

Marek Szurawski to człowiek-instytucja, jeden z animatorów polskiego ruchu szantowego, w czasach, kiedy ruch ów raczkował. Od ponad 20 lat prowadzi grupę Stare Dzwony, legendę tego ruchu. Wszyscy inni piszący teksty lub piosenki członkowie Dzwonów powydawali już płyty – i dotyczy to różnych składów – mamy albumy Mirka Peszkowskiego, Jurka Porębskiego, Janusza Sikorskiego, Rysia Muzaja i Andrzeja Koryckiego. Marek wydał kiedyś kasetę nagraną z sympatycznym Amerykaninem – Johnem Townleyem – zatytułowaną „From Baltic To Bahamas”. Większość materiału na płycie „Gnany Wiatrem”, to właśnie efekt tamtej sesji (łącznie z nagraniami które wówczas nie zmieściły się na kasecie”.
Dodatkowo na płycie pojawiają się goście w postaci zespołów Ryczące Dwudziestki (w „Halabaluby-Ley”), Stare Dzwony („Królowa niebieska”), oraz grającej na pianinie Teresy Zalesińskiej.
Repertuar niejednego fana piosenki morskiej może zaskoczyć. Tradycyjne morskie pieśni pracy to margines na tej płycie. Pełno to za to morskich, portowych i rzecznych opowieści, które Marek Szurawski snuje z niesamowitym wyczuciem.
Sporo tu morskiego folku z różnych stron świata. Mamy szwedzką melodię w „Starym Zejmanie”, pieśni wiślańskich flisaków („Flisackowa Żona” i „”Wisla”), balladę z Odessy („Pikowa Dama”) – śpiewaną z resztą po rosyjsku, pieśń brytyjskich żołnierzy z Indii („Pijmy więc za zdrowie”), kaszubską kolędę („Żużonka”) i ragtime`ową piosenkę znad Missisippi („Syrena Niech Porwie Mnie”).
Doskonale brzmią nagrania polsko-angielskie, śpiewają w nich na zmianę John Townley i Marek Szurawski. Angielskie teksty w przekładach Marka i fragmenty polskich pieśni tłumaczonych na angielski to rewelacja. Również John śpiewający po polsku brzmi świetnie.
Nie zabrakło na płycie miejsca na nieco już zapomniane polskie piosenki. W większości zapomniani też są autorzy. Mowa tu o utworach takich, jak „Bordeaux” („Przypłynął statek do Boreaux”), „Stary bryg”, „Sztormowa noc” („Gdy pewnej nocy nadszedł sztorm…”), „Stary Joe”. Jak sami widzicie, sporo tego.
Jest też trochę klasyki morskiej w tradycyjnym wydaniu. Jest „Z pijanym żeglarzem” („The Drunken Sailor”), „Johhny Comes Down To Hilo” i „Rolling Home”.
Całą płytę wieńczy wiersz Jana Kasprowicza.
Jeśli jeszcze potrzeba jakiejś rekomendacji, to napisze tylko, że rzadko się zdarza bym jedną płytę słuchał kilka razy pod rząd.

Taclem

Swoją Droga „Art.pl”

Pierwszym znanym zespołem który tytułem swojej płyty reklamował własną witrynę w Internecie była grupa Jethro Tull. W przypadku zespołu Swoją Drogą nazwa ta jest co najmniej dwuznaczna, bo art.pl to nie tylko domena zespołu w Sieci. Można to też interpretować jako sztukę polską, a tą bez wątpienia uprawia zespół.
Właściwie grupę Swoją Drogą można niekiedy określić jako zespół folk-rockowy, ale są tu też elementy jazzu. Bardzo wiele dobrego można powiedzieć o sekcji rytmicznej która gra z niesamowitym wyczuciem, akcentując jedynie to co powinno być zaakcentowane.
Są takie momenty, kiedy brzmienie grupy kojarzy mi się z tym co z polską muzyką robiła grupa Maidens („Kalina malina co tak pocerzniała”) innym razem zaś elementy progresywno-folk-rockowe kojarzyć się mogą z nagraniami Szeli („U jeziorecka”). Większość nagrań to jednak styl charakterystyczny dla Swoją Droga.
Bardzo ciekawie brzmi w zespole klarnet. Również wokalizy są niesamowite, niekiedy niemal w klimacie Dead Can Dance. Doskonały wstęp na gitarze elektrycznej (spokojnie – nie przesterowanej) do utworu „Zielona łąka olsyna” a później wejście wokalu czynią z tej piosenki folkowy przebój na miarę utworów Hedningarny.
Można napisać o tym że niektóre piosenki brzmią lepiej, a inne gorzej, ale na debiutanckiej płycie Swoją Drogą nie ma słabych utworów. Dlatego warto polecić ją każdemu, bez względu na to czy lubi muzykę polską, czy celtycką, czy jeszcze jakąkolwiek inną. Mimo że źródło inspiracji zespołu tkwi na Mazowszu, na Kurpiach i na Lubelszczyźnie, to znajdą tu coś dla siebie zarówno miłośnicy klimatów bretońskich, bałkańskich, czy choćby brzmień podobnych do grupy Clannad.

Taclem

Dave Swarbrick „English Fiddler”

Płyta Dave`a Swarbricka to niewątpliwie ślad odciśnięty na trwałe w podłożu brytyjskiej muzyki folkowej. Może właściwie nie koniecznie ta płyta, ale ogólnie twórczość i osoba tego niesamowitego skrzypka. Najbardziej znany jest dziś ze współpracy z grupą Fairport Convention, która z resztą pojawia się gościnnie w tych nagraniach. Inna część z nich to wspólne granie z gitarzystą i wokalistą Martinem Carthy, znanym i lubianym brytyjskim folkowcem.
Płyta jest w większości akustyczna i najczęściej są to duety skrzypcowo gitarowe. Tak jest w przypadku wspólnych bagrań z Kevinem Dempseyem. W większości przypadków słychać wyrażnie dość luźną stylistykę grania Dave`a. Właśnie z takiego grania zasłynął w Fairport.
Ciekawostką jest tu kompozycja „The Seven Keys” zagrana z grupą Whippersnapper, inspirowana melodiami z Europy Wschodniej.
Piękna melodia „Boadicea” ma nie tylko celtycki rodowód. Boadiceą Swarbrick nazywał czasem Sandy Denny, niezapomnianą pierwszą wokalistkę Fairport.
Należy przyznać, że najpełniejsze brzmienie skrzypek osiągnął właśnie z tym zespołem. Słychać to dokładnie w przypadku instrumentalnej wersji piosenki „Crazy Man Michael” zagranej na tej płycie z innymi skrzypkami grającymi w grupie.
Ogólnie można uznać tą płytę za świetną wizytówkę Swarbricka. Nie ukrywam, że to płyta przede wszystkim dla fanów jego grania. Ale zwyczajni folko-słuchacze też nie powinni się czuć zawiedzeni.

Taclem

Page 208 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén