Dawno nie było w Trójmieście tak wielkiego festiwalu. Sopot ze swymi podstarzałymi gwiazdkami muzyki pop może się schować, chociaż… znalazłby się pewien element wspólny, ale o tym później.
Tegorocznymi gospodarzami Festiwalu było Polskie Radio, a lokalnie reprezentowało nas Nadbałtyckie Centrum Kultury. Ta sama instytucja co roku organizuje festiwal Dźwięki Północy, łączący zwykle elementy etniczne i folkowe z rockowym i jazzowym improwizowaniem. Tym razem, przez wzgląd na „kaliber” XXVI Festiwalu Folkowego Europejskiej Unii Radiowej, Dźwięki Północy przekształciły się w imprezę jednodniową i były koncertem inauguracyjnym. Gwiazdą tego koncertu był projekt Olo Walicki Kaszëbe.
Na zaproszenie trójmiejskiego jazzmana do przygotowań przyłączyli się młodzi polscy jazzmani: wokalistki Marysia Namysłowska i Damroka Kwidzyńska oraz perkusista Cezary Konrad i gitarzysta Piotr Pawlak. Nazwiska te zapewne znane są bywalcom jazzowych imprez i festiwali. Kwalifikacje Walickiego do tworzenia kompozycji nawiązujących do muzyki folkowej podnosi fakt, że grał on m.in. jako kontrabasista takich grup, jak Szwagierkolaska czy Atlantyda.
Za sprawą wymienionych muzyków 4 sierpnia w Kościele św. Jana w Gdańsku rozbrzmiały dźwięki, które można nazwać „nową muzyką kaszubską”, bądź nawet „kaszubskim jazzem”. Znawcy kaszubskiej tradycji i języka – jak to zwykle w takiej sytuacji bywa – byli podzieleni na zwolenników i przeciwników takiego podejścia do kaszubskiej muzyki. Jednak wszyscy zgodnie przyznali, że program przygotowano z pietyzmem, nawiązania do ludowości są dość czytelne w warstwie językowej. Choćby z tego powodu można uznać ów jazzowy eksperyment za udany.
Polska była krajem najobszerniej zaprezentowanym, myśle, że było to z pożytkiem zarówno dla gości zagranicznych, jak i dla polskich słuchaczy, którzy nie mają w trójmieście zbyt wielu okazji do obcowania nawet z rodzimym folkiem.
W piątek reprezentowała nas Joanna Słowińska z zespołem. Jej interpretacje, mimo, że niekiedy bliższe piosence aktorskiej, podobały się pobliczności. Kościół św Jana, to chyba miejsce idealnie się dla takiej muzyki nadające. Podobnie można powiedzieć o sobotnim wystepie grupy San Nin Trio, prowadzonej przez Marię Pomianowską. Muzyka drogi i to bardzo długiej drogi, ze wschodu na zachód, zabrzmiała w sobotę bardzo efektownie. Ci, którzy znają artystkę z wcześniejszych projektów (choćby Zespół Polski), narzekali nieco na brak bardziej wyczerpującego wprowadzenia do utworów. Trzeba jednak przyznać, ze płynąca z głosników muzyka była w najlepszym gatunku.
Ostatni idzień i jednocześnie zamknięcie festiwalu, to już projekt znany i szanowany, będący swoistym produktem eksportowym: Trebunie Tutki i Kinior Future Sound. Góralskie granie z pogranicza reggae i world music zabrzmiało na scenie przy Zielonej Bramie w niedzielny wieczór, gromadząc chyba największą na festiwalu publiczność.
Spora była również reprezentacja sceny wschodniej, niestety w dużej mierze grupy te rozczarowały. Wykonawcy z Rosji przedkładali wyuczone pozy, frazy i przede wszystkim wyświechtany repertuar, nad radość folkowego grania. Anna Sidnina zostanie zapewne zapamiętana głównie ze względu na cztery suknie, w które przebierała się na kolejne części występu. Towarzyszący jej muzycy znacznie lepiej radzili sobie bez blasku jej gwiazdy.
Marina Kapura z towarzyszeniem gitarzysty wypadła już nieco lepiej. Zaprezentowała utwory z pogranicza folku i poezji śpiewanej, z kilkoma ciekawymi wycieczkami etnicznymi, m.in. do Tuvy. Wciąż jednak nie był to program, który mógłby w pełni zadowolić słuchaczy. Co ciekawsze jest to podobno gwiazdka muzyki pop i to ona śpiewała kiedyś na festiwalu w Sopocie.
Podobnie odebrano występ tria ukraińskich bandurzystek z Kijowa (Bandura Players Trio). Dopóki grały, mimo pewnej monotonii, dało się ich słuchać. Później jednak głosy pozbawione choćby odrobiny autentyzmu (kojarzące się raczej z operą, niż z folkiem) odebrały nawet tą odrobinę przyjemności.
Bardzo dobrze zaprezentowały się narody związane z kręgiem kultury skandynawskiej. Norwegowie z Flukt dali popis świetnego grania, bardzo delikatnego, a jednocześnie świetnie nadającego się do tańca. Całość opierała się głównie na harmonii, czasem do głosu dochodziły skrzypce. Płytę „Spill” tej grupy recenzowaliśmy niedawno na Folkowej.
Anna-Kaisa Liedes z zespołem Utua zaprezentowała z kolei bardzo łagodne brzmienia z Finlandii, zahaczając czasem o Karelię.
Najbardziej zabawowym projektem ze Skandynawii okazał się duet Kristian Bugge i Peter Eget, który zaprezentował same niemal polki.
Scena niemiecka była reprezentowana dość ciekawie. Z jednej strony zaprezentowano folk-rockowy Horch (ich album „Hachtgesang” również niedawno recenzowaliśmy. Korzenie zespołu sięgają lat 80-tych, a muzyka to nie tylko folk z rockiem, ale również nawiązania do muzyki dawnej, a nawet ballad w stylu grupy Scorpions. Druga kapela z Niemiec – Oni Wytars – to nieco inny styl i nieco inny skład.
Bardzo rozimprowizowana muzyka, skupiająca się głównie wokół klimatów śródziemnomorskich, ze świetnym damskim wokalem. Zespół ma spore instrumentarium i gra ciekawie, pewnie więc wkrótce się nim zainteresujemy.
Nie sposób nie wspomnieć tu o belgijskim duecie Musaraigne, z rewelacyjną akordeonistką Pascale Rubens. Wkrótce opublikujemy interesujący wywiad z tą postacią.
Również dwie urocze Szkotki, siostry Jennifer i Hazel Wrigley (The Wrigley Sisters), które zaczarowały słuchaczy ostatniego dnia festiwalu.
Ciekawie zabrzmiały też: czeski i młodziutki szwajcarski zespół Anach Cuan, który zaczynał od muzyki celtyckiej, a obecnie ciekawie łączy ją ze szwajcarskimi brzmieniami.
Nie sposób było przebywac na festiwalu cały czas, dlatego też nie o wszystkich wykonawcach udało się napisać. Mam nadzieję, że żaden z nich opuszczonych w tym reportażu nie poczuje się urażony.
Jako, że w czasie trwania festiwalu w Gdańsku trwał również Jarmark Dominikański, całość miała bardzo interesującą oprawę. Z jednej strony zaprezentowano nieco łatwiejsze w odbiorze zespoły na scenie przy Zielonej Bramie (Długi Targ), z drugiej te bardziej klimatyczne koncerty zaprezentowano w kościele św. Jana. Kto widział tą budowlę, ten wie jakie wrażenie ona robi.
Podejrzewam, że nieprędko zobaczymy w Gdańsku kolejną taką imprezę. Frekwencja w kościele św. Jana i w pogodniejsze dni (piątek i niedziela) na scenie plenerowej pokazała, że taka impreza jest u nas potrzebna.
Kilka zdjęć z Festiwalu:
ANACH CUAN
Dodaj komentarz