Gdyby istniał grunge-folk, to pochodząca z Seattle grupa The Bad Things należałaby do klasyki tego nurtu. W swojej muzyce łączą oni bowiem undergroundowy, knajpiany sound z muzyką cygańska, klezmerską z folkowymi balladami, które swoje korzenie mają w hillbilly. Dekadencki, może nawet nieco apokaliptyczny nastrój prezentowanych piosenek kojarzyć może czasem z Tomem Waitsem, w innych zaś momentach z Kultem w repertuarze z „Taty Kazika”.
Są ty różne rytmy, zwykle dość proste, żeby nie powiedzieć prostackie, ale taki właśnie, dobrze dopracowany kicz jest wizytówką zespołu. Czasem, jak w „Drinking My Devils Away” zespół zbliża się nieco do pijackich klimatów The Pogues. Innym razem proponuje nam polkę, zagraną jakby na zabawie w strażackiej remizie pojawił się zespół złożony z nieboszczyków. Ostro przerysowane, mroczne klimaty to kolejny element wyróżniający zespół na tle innych folk-rockowych kapel. Pod tym względem bliżej im raczej do klimatów horror-rockowcy, czy też psychobilly. Same tematy oscylują jednak wokół bardziej folkowych melodii. Ma to miejsce zwłaszcza w przypadku standardów, takich, jak „Long Black Train” czy „Ochi Chyornie (Dark Eyes)”. Ten ostatni utwór, to oczywiście słynne „Oczi cziornyje”.
Bad Things to kapela dla miłośników folk-rocka, ze szczególnym tych, którym nieobce klimaty Nicka Cave`a.

Rafał Chojnacki