The Real McKenzies to już uznana marka w celtic-punkowym światku. Swą pozycję ugruntowali głównie niezliczoną ilością wspaniałych koncertów i świetnymi płytami. Nie oszukujmy się: takie krążki jak „10.000 Shots” już na zawsze mają zapewnione miejsce w czołówce celtic-punkowych albumów wszech-czasów. I wydawałoby się że ci kanadyjscy Szkoci niczym już nas zaskoczyć nie mogą. Że ostatnia płyta był to szczyt ich umiejętności. A tymczasem proszę ! „Off The Leash” właśnie zatrzymało się w moim odtwarzaczu a ja zbieram szczękę z podłogi. Paul McKenzie i jego kompani przeskoczyli wysoko ustawioną przez siebie poprzeczkę. Znów im się udało.
„Off The Leash” to zdecydowanie najlepiej brzmiący krążek w całej dyskografii grupy. Mięsista sekcja rytmiczna, ostre, czadowe gitary no i pięknie wyeksponowane dudy – współgra ze sobą to wszystko wręcz rewelacyjnie. W dobrej formie jest też lider zespołu Paul McKenzie. Wydaje się że czas go się nie ima. Wciąż ma w sobie bardzo dużo młodzieńczej werwy, jego charakterystyczna chrypa jest natychmiast rozpoznawalna a i pomysłów mu nie brakuje.
Tekstowo „Off The Leash” jest miejscami zaskakująco mocno osadzona w rzeczywistości. Może zabrzmi to dziwnie, ale Paul w swoich tekstach jest refleksyjny jak nigdy. „Guy On Stage” to swoiste odbicie lidera Kanadyjczyków – doświadczonego „faceta ze sceny”, w „The Maple Trees Remember” natomiast znalazło się trochę miejsca na wspomnienia z dalekiej przeszłości. Nie znaczy to w żadnym wypadku że The Real McKenzies smuci – co to to nie. Z resztą, na krążku nie brakuje też typowych, szkocko-pijackich numerów – doskonałym przykładem są tu „Drink Some More” czy „Kings Of Fife”.
Co do samej muzyki, to bardzo hitowa płyta. Już pierwszy kawałek, „Chip” to szalenie melodyjna rzecz. Motyw przewodni grany na dudach na bardzo długo zostaje w pamięci. Nie inaczej sprawa ma się z „Old Becomes New”, „The Lads Who Fought & Won” czy trochę spokojniejszym, wspomnianym już „The Maple Tree Remember”.
Za „Off The Leash” należą się zespołowi same pochwały, bo płyta po prostu nie ma minusów. Wszystko współgra tu ze sobą jak w dobrze naoliwionej maszynie, Kanadyjczycy są w wyśmienitej formie.
Bardzo cieszy że sprostali zadaniu, że nie przegrali sami z sobą, że po świetnym „10.000 Shots” wydali płytę jeszcze lepszą. Mam nadzieję że jeszcze nie raz przyjdzie mi słyszeć Paula i resztę McKenziesów w tak świetnym wydaniu. Życzę im powodzenia z całego serca.

Marcin Puszka