Legendarna grupa The Spinners, zanim jeszcze stała się klasykiem morsko-folkowego śpiewania, miała w nazwie swoje rodzime miasto, a sama idea powstania zespołu była podobna do tych, jakie przyświecał setkom miejskich kapel podwórkowych na całym świecie. Bez względu na to, czy pomyślimy tu o The Dubliners, czy o Kapeli Czerniakowskiej, idea byłą jedna: dać mieszkańcom miast namiastkę kultury ludowej, przypominającej im tą, którą znaliz rodzinnych domów. Spora część takiego repertuaru to utwory, które muzycy adaptują z bogatej tradycji piosenek o danych miastach. Z reguły dochodzą też nowe, pisane przez członków zespołów lub ich przyjaciół. Czasem takie zespoły sięgają nieco dalej, powiększają repertuar i wypływają na szersze wody.
W przypadku początków The Spinners mamy do czynienia z sytuacją gdzie na płytę trafiły nagrania zarejestrowane podczas występów zespołu w klubie Samson and Barlow’s, co sprawia, że trudno tu mówić o jakimś bardzo przemyślanej koncepcji albumu. Mamy tu po prostu wybrane przez muzyków nagrania, które prezentują wybrane fragmenty z koncertów. Jednak nawet te sześć starych piosenek to idealny dowód na to, że The Spinners od początku byli formacją, która z surowości aranżacji i ograniczonych środków wyrazu potrafiła zrobić swój atut.
„Songs Spun in Liverpool” to maxi-singiel, czyli coś, co dziś nazwalibyśmy EP-ką. Oryginalnie wydano je na małej winylowej płycie, odtwarzanej z prędkością 45 obrotów na sekundę. Tony Davis (wokal, banjo), Mick Groves (wokal, gitara), Cliff Hall (wokal) i Hughie Jones (wokal, gitara, banjo) w momencie rejestracji tych nagrań byli już znani na lokalnej scenie folkowej Liverpoolu. W momencie, w którym rejestrowano te nagrania, grała z nimi jeszcze dodatkowo Jacqueline McDonald, bardziej znana z folkowego duetu Jacqui & Bridie. Jej głos i grę na mandolinie wyraźnie w tych nagraniach słychać. Zespół powstał trzy lata wcześniej i dorobił się już własnego, całkiem ciekawego repertuaru. Wydał też kilka singli, więc piosenki z tego krążka nie trafiały w próżnię. A jednak to one sprawiły, że o The Liverpool Spinners zaczęto mówić coraz głośniej w folkowym świecie po obu stronach Atlantyku.
Płytę otwiera „Whip Jamboree”, pieśń, która miała już swoje epizody jako szanta, a tu została przedstawiona w wersji bliższej pieśniom kubryku. To właśnie takie wykonanie zakorzeniło się przed laty w Polsce, w wykonaniu Starych Dzwonów i Czterech Refów. „The Liverpool Barrow Boy” to przykład „współczesnego folku”. Wesołą piosenkę, brzmiącą bardzo tradycyjnie — bo opartą o irlandzką melodię „Rakes of Mallow” — napisała Mollie Armstrong. Kolejny utwór to bardzo nietypowy dodatek. Pod tytułem „Hayarden” (właściwy zapis powinien brzmieć „Hala Yarden”) kryje się hebrajska pieśń znajd Jordanu, zaśpiewana gościnnie przez niewskazanego z imienia wokalistę z Izraela, który podaje zaśpiew, podczas gdy zespół i publiczność odśpiewują partie chóru.
„Champion of the Seas” to piosenka, której tekst napisał Hughie, do tradycyjnej melodii, którą do zespołu przyniosła Jacqui. Z kolei „Judy Drownded” to ludowa pieśń z Jamajki, którą zaprezentował pochodzący z Kuby Cliff. Ostatni utwór, to „John Pell” to jeden z wariantów znanej brytyjskiej pieśni wojskowej.
Trudno z perspektywy czasu pokusić się o jakąś mądrą ocenę tej płyty, ponieważ to klasyczne nagrania legendarnej folkowej grupy. Co z tego, że brzmią kiepsko i nie zawsze idzie zrozumieć, co tak dokładnie śpiewają tu The Spinners? W końcu nie o to w tych nagraniach chodzi. Mamy za to masę autentyczności i prawdziwej radości ze wspólnego grania, co nie jest takie oczywiste wśród lepiej brzmiących współczesnych artystów.
Rafał Chojnacki
Utwory: 1. Whip Jamboree 2. The Liverpool Barrow Boy 3. Hayarden 4. Champion of the Seas 5. Judy Drownded 6. John Peel
Wyd. Topic Records, 1961
Dodaj komentarz