Mam z tą płytą spory problem. Z jednej strony chciałbym ocenić ją najbardziej rzetelnie jak to możliwe, z drugiej jednak zdaję sobie sprawę z tego, jakie ograniczenia nakłada na recenzenta fakt, iż tekst ma się ukazać na portalu poświęconym muzyce folkowej. Prezentowane są tu różne odcienie folku, w tym również takie, do których muzyce Romana Tkaczyka bardzo blisko, to jednak spojrzenie na ten album będzie wymagało co najmniej dwóch różnych perspektyw.
Pierwsza z nich, to podejście do „Wielkich podróży” jako do zwykłej płyty folkowej. Nie ulega wątpliwości że Tkaczyk jest folksingerem, można więc niewątpliwie zastosować to kryterium. Druga perspektywa każe patrzeć na tą płytę znacznie szerzej. Artyście towarzyszą tu profesjonalni muzycy, których granie wprowadza te utwory na zupełnie inne tory.
Roman Tkaczyk jest człowiekiem, który już jakiś czas temu pojawił się na scenie piosenki żeglarskiej. Przebojem wdarł się na podium podczas wielu festiwali, więc utwory takie jak „Szant historia ’89” czy tytułowe „Wielkie podróże” są już znane bywalcom największych polskich imprez, związanych z morskim folkiem. Jak się okazuje wykonawca jest jednocześnie autorem muzyki wszystkich prezentowanych na tym krążku utworów.
Poświęcone różnym morskim i żeglarskim tematom teksty napisał jego przyjaciel, Bartosz Grabowski, który nie uczestniczy w muzycznej prezentacji swoich piosenek. Od razu warto wspomnieć, że współpraca ta wygląda na bardzo udaną, ponieważ teksty i melodie świetnie do siebie pasują, utwory wpadają w ucho, a niekiedy zachęcają nawet do wspólnego śpiewania z wykonawcą. Gdyby szukać podobieństw do innych artystów z kręgu piosenki żeglarskiej, pod względem kompozycyjnym najbliżej byłoby tym piosenkom do utworów Andrzeja Koryckiego. Momentami nawiązuje do niego również maniera wokalna Tkaczyka, zwłaszcza w momentach gdy próbuje on śpiewać nieco bardziej nostalgicznie lub wchodzi w wyższe rejestry. Nietrudno byłoby sobie wyobrazić popularnego wśród żeglarzy „Korka” jako wykonawcę większości z tych piosenek.
Nie znaczy to jednak że utwory Tkaczyka nie mają indywidualnego charakteru. Są bardzo sprawnie napisane i można odnieść wrażenie, że artysta bardzo dobrze się w nich czuje.
Co zatem jest problemem, który spędza mi sen powiek przy próbie oceny tej płyty? Chodzi tu o aranżacje. Nie pierwszy to album, na którym stosunkowo proste, folkowe piosenki zostały zagrane w stylistyce zbliżonej momentami do jazzu, pop rocka, bossa novy a nawet soulu. Zaproszeni przez Tkaczyka profesjonaliści wykonali swoją pracę najlepiej jak potrafili. Dzięki temu słucha się tego albumu z dużą przyjemnością. Jednak czegoś tu brakuje. To dość trudny do uchwycenia pierwiastek, jednak niezbędny przy okazji takich płyt. Gdybym miał wskazywać jeden szczegół, który najbardziej wydaje mi się zgrzytać w zestawieniu piosenek i ich aranżacji, postawiłbym na autentyczność.
Teksty wspomnianego już Bartosza Grabowskiego opowiadają o dość prostych, żeglarskich sprawach, takich jak podróże, kobiety, tęsknota za lądem, gwałtowny sztorm, czy wreszcie zakrapiane alkoholem spotkania. Jednak przy takich tekstach, aranżacje, którymi je opatrzono, wydają się zbyt czyste, czy może po prostu zbyt profesjonalne. Z kolei dla słuchacza, który poszukuje utworów bliższych muzyce pop, zbyt dużo tu żeglarskiego klimatu, który jest bardzo mocno osadzony w tekstach.
Roman Tkaczyk wykonywał te piosenki na żywo zarówno solo, jak i z zespołem. Wystarczy poszukać nagrań w internecie, by zauważyć, że to naprawdę dobry, dojrzały wykonawca, a piosenki, które napisał z przyjacielem świetnie do niego pasują. Słychać to doskonale, gdy posłuchamy jak śpiewa akompaniując sobie na gitarze. I nie chodzi tu bynajmniej o to, by zarejestrował je jako samotny bard, snujący swoje opowieści nad mazurskim jeziorem. Wszak wśród piosenek żeglarskich nie brakowało wykonawców łączących swoje akustyczno-folkowe klimaty z rockiem, a nawet z metalem. W większości z tych przypadków – a przynajmniej we wszystkich, które można uznać za udane – nie odarto żeglarskich historii z ich chropowatości. Nostalgicznej balladzie musiała zawsze towarzyszyć drapieżna, szybka, podbita folkowym pazurem skrzypiec lub choćby elektryczną gitarą piosenka, o zdecydowanie żywszym charakterze. Tutaj bez względu na to czy śpiewa się o pięknej barmance, sztormie czy wspomnieniach z żeglarskich festiwali, wszystkie aranżacje są letnie. Nawet tam, gdzie jazzmana zagra fajne solo na pianinie, wciąż będzie to kawiarniany smooth jazz, a nie ociekający potem nowoorleański klimat, prosto z drewnianej speluny.
Czas wreszcie spojrzeć na „Wielkie podróże” z szerszej perspektywy. To naprawdę dobra płyta. Nie potrafię nie zanucić z Tkaczykiem „Gdzie jest moja Lady Mary…” („Lady Mary”), „Wielkie podróże nich trwają dłużej” („Wielkie podróże”) czy „Nie zatrzymujmy się w pół drogi” („19 mil”). W ostatnim z tych utworów pobrzmiewa z resztą country rock w stylu Lonstara, co w zestawieniu z dobrym tekstem tworzy naprawdę smakowitą kompozycję. Potrafię też zrozumieć, że utwory te świetnie mogą sprawdzić na imprezach związanych z piosenką autorską czy poetycką. Wszak wielu wykonawców z tego kręgu sięga czasem po lekkie jazzowo-popowo-rockowe klimaty.
A jednak słuchając tego albumu kolejny i kolejny raz, wciąż mam wrażenie, że wolałbym usłyszeć te piosenki w innych aranżacjach. Może mniej „zawodowych”, ale zrobionych z większym wyczuciem tego szorstkiego, żeglarskiego klimatu.
Autor: Rafał Chojnacki
Utwory: 1. Chcę wracać tam 2. Lady Mary 3. Panie szyper 4. Wielkie podróże 5. W noc 6. 19 mil 7. Gdy wstanie słońce 8. Rób co w duszy gra 9. Szant historia ’89 10. Niepogoda
Wyd. Roman Tkaczyk, 2019
Dodaj komentarz